Tamtego dnia śniłam po raz pierwszy od kilku dobrych miesięcy.
Każdy jeden wyśniony moment był taki realny, że wręcz namacalny.
Może to się wydać głupie, ale nie dbałabym o to, gdyby Nik zrobił ze mną to co we śnie.
W końcu miałabym okazję zobaczyć go po tak długim okresie czasu. Dotknąć
jego twarzy, porozmawiać, spróbować chociaż zrozumieć jego sytuację.
Co Ty wygadujesz! Ocknij się dziewczyno! - Westchnęłam i przetarłam wierzchem dłoni swoje senne powieki.
Znajdowałam się w samochodzie, jechaliśmy ok. 200 km/H.
Wokół nas totalna susza i otaczające pomarańczowe głazy wymieszane z
kaktusami. W oddali natomiast malował się piękny krajobraz gór.
Nevada... - Pomyślałam i spojrzałam na moich kompanów.
Temperatura doskwierała mi jak nigdy wcześniej, z nieba lał się żar.
Kierowcą był Kol, a Elijah tym razem siedział obok, opierając łokieć o
okienko. Oba zresztą były lekko uchylone, a subtelne podmuchy wiatru
delikatnie głaskały moją zmęczoną twarz.
- Nasz cel to jezioro Tahoe. - Zakomunikował starszy Pierwotny, a ja w
pewnym momencie zorientowałam się, jak żałośnie musiałam wyglądać
pozbawiona lokówki, prysznica, i całej reszty obowiązkowych upiększaczy.
Dlatego ucieszyło mnie co powiedział pierwotny, bo na pewno zatrzymamy
się tam na noc, lub dwie, a ja wtedy będę mogła dojść do ładu.
Postanowiłam chwilę drążyć temat. Zawsze lubiłam rozmawiać o podróżach, o
najdalej położonych i prawie nieosiągalnych miejscach, ale nigdy jakoś
nie miałam odpowiednich funduszy, ani dobrego planu.
- Słyszałam, że widok, który rozciąga się na brzegu jeziora, doskonale
ukazuje góry Sierra, to prawda? - Zapytałam upijając spory łyk wody
lekko mineralizowanej.
- Zgadza się, w dzieciństwie spędziliśmy tam raz wakacje. Prawda Kol? Te
nieszczęsne 2 tygodnie. - Powiedział lekko unosząc kąciki na kształt
uśmiechu.
- Racja, a pamiętasz jak ojciec prawie wyszedł z siebie, gdy urwaliście
się z Klausem na 5 dni? - Zaśmiali się oboje do swoich dawnych
wspomnień.
- Rzadki widok widzieć was nie skaczących sobie do gardeł, tak trzymać
chłopaki! - Zauważyłam, spoglądając raz na jednego, raz na drugiego.
Reszta podróży minęła jako tako, nie zrobiliśmy przerwy aż do miejsca docelowego.
Gorąc na zewnątrz nadal dawał się we znaki, ale miałam w zapasie 5 butelek wody, także dotrwałam dzielnie do końca.
***
Zatrzymaliśmy się na wierzchołku jednego z wyższych podejść. A przede
mną roztaczał się najpiękniejszy krajobraz, jaki miałam okazję ujrzeć w
ciągu całego mojego istnienia. Tak wiele mnie ominęło, te cudowne
miejsca, których jeszcze nie widziałam, a o których skrycie marzyłam,
pękły niczym bańka mydlana w porównaniu z pięknym Tahoe. Istny raj dla
duszy i umysłu. Wielkie jezioro otulone równo górami i lasami, a po
środku maleńka wysepka otoczona lazurową wodą.
- To się nie dzieje na prawdę, nie może... - Westchnęłam rejestrując
każdy szczegół tego miejsca, łapałam we włosy promienie słoneczne, a
moje oczy ogarniały ogrom błękitnego cudownego sklepienia.
- Elijah! Ty bierzesz bagaże Caroline, a ja zaparkuje samochód w lesie pod domem. - Krzyknął Kol wskazując na bagażnik.
- B..Bagaże? Ja przecież nic ze sobą nie mam. - Odparłam ze zdziwieniem,
nadal do końca nie wybudzona z ogromu szczęścia jaki malował się przed
moimi oczami.
- Owszem nie miałabyś, ale niezawodny Kol zadbał o to! Widzimy się za 15
minut! - Z zadowolonym uśmieszkiem wsiadł do samochodu i odjechał.
Szybkim krokiem przebiegłam przez kilka śliskich kamieni, które ciągnęły się aż do początku lasu.
Elijah szedł przede mną targając ogromną niebieską walizkę. Było mi go
żal, ale przecież to nie moje rzeczy. Nie miałam o nich zielonego
pojęcia.
- Zawsze tyle zabierasz ze sobą na wakacje? - Odwrócił się i zabawnie uśmiechnął.
- Masz na myśli chyba swojego bracisza! - Odpowiedziałam z uśmiechem.
Nie wiedziałam gdzie tak naprawdę będziemy nocować, ale domyślałam się,
że pierwotni zadbali o najwyższy komfort i pewnie wynajęli jakiś domek
dla turystów, bez turystów. Rzecz jasna.
- Zaraz będziemy. - Zapewnił.
Nadal otaczał nas las, który niósł echo śpiewu ptaków i lekkich fal rozbijających się brzeg.
W oddali powoli malował się kawał wielkiego i robiącego naprawdę spore
wrażenie pensjonatu. Miał czerwone gładkie dachówki, ogromne okna bez
żadnych rolet, kilka tarasów i po prostu najzwyczajniej an świecie był
olbrzymi! Chyba największy ośrodek turystyczny jaki kiedykolwiek
widziałam.
- Daleko jeszcze Elijah? Nie mam już siły... - Zaczęłam się skarżyć.
- Jesteśmy na miejscu. - Zatrzymał się przed wejściem, a ja stanęłam jak
wryta obok niego, przeglądał wzrokiem każdy skrawek ścian, okien i
pobliskich wydeptanych ścieżek. Chyba wracał pamięcią do wspomnień z
dzieciństwa.
- C..co? Ale to musi sporo kosztować! - Wytrzeszczyłam oczy w zdziwieniu
i rozchyliłam lekko usta w szoku. Ten olbrzym stał tuż przede mną!
- Jest nasz. Niklaus kupił go kilka lat temu, często przyjeżdżał tu, aby
kontemplować i ćwiczyć rysunek. - Zaznaczył. Nie mogłam ukryć swojego
zainteresowania gustem Klausa, ale bardziej interesował mnie fakt, że
kiedyś spędzał tu chwile by rozmyślać, może był tu już jak się
poznaliśmy?
Elijah otworzył szeroko drzwi, a ja odwróciłam się jeszcze i spojrzałam na niego z miną niedowiarka.
Kol zaparkował na podjeździe.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to przestrzeń, mnóstwo mnóstwo
przestrzeni i ku mojemu zdziwieniu całość była utrzymana w
modernistycznym stylu, żadnych fortepianów ani sztalug. Salon pachniał
szyszkami, nie wiem czy to był sztuczny zapach, czy może dom pod
nieobecność pierwotnych, zdążył nasiąknąć lasem, który go otaczał. W
każdym razie czułam się cudownie. Salon łączył się z częścią jadalną, w
taki sposób, że marmurowy czarny blat i reszta kuchennych sprzętów, była
widoczna z salonu. Obrazy wisiały na każdej ze ścian po 6 w rzędzie. Na
podłodze rozciągała się słomkowa stylowa mata, w rogu stała ogromna
wieża stereofoniczna, a na ścianie wisiał telewizor plazmowy.
Obok mnie z kolei stał segment wypełniony najrozmaitszymi alkoholami,
nawet sprzed kilku wieków. Obok za to, mnóstwo rodzajów Whiskey z lat 50
i paczki nienapoczętych cygar i papierosów.
- Tu jest po prostu... pięknie! . - Obróciłam się do niego, a ten odpowiedział uśmiechem i zaniósł bagaże na górę.
- Czuj się jak u siebie Caroline! Zaraz zrobię nam coś na ochłodzenie! -
Krzyknął Kol, który wbiegł drugim wejściem do mieszkania i właśnie
nalewał schłodzonej wódki z domieszką porzeczek krwi i kruszonego lodu.
Podeszłam do blatu kuchennego, pochwyciłam szklankę w swoje dłonie i
obróciłam się tyłem, by móc w pełni ogarnąć wzrokiem to miejsce. Kol
stanął obok mnie, krzyżując nogi i ręce na piersi.
- Naprawdę wam zazdroszczę! - Powtórzyłam z entuzjazmem.
- Nie widziałaś jeszcze górnego piętra! Zostaw trochę tej radości na potem! - Zauważył upijając kolejny łyk.
- Kiedy postawiliście ten dom? - Zapytałam.
- Nie my, niestety... Tylko Nik... Zarezerwował dla siebie to miejsce, gdy jeszcze żył ojciec.
- I pozwala Wam tak tu mieszkać, bez jego wiedzy? - Wtrąciłam zaciekawiona, by tylko kontynuować temat.
- Niklaus jest porywczy, ale rodzina była i jest dla niego priorytetem.
Czasem co prawda zachowuje się jak skończony dureń, ale jakby nie
patrzeć ma ku temu powody. - Odpowiedział upijając kolejny łyk brunatnej
lodowatej cieczy. Chwilę trwaliśmy w milczeniu. Zauważyłam, że Kol nie
chciał psuć atmosfery i nie drążył dalej tematu.
- To co? do dna! Za udaną podróż i oby za udany pobyt! - Wzniosłam
szklankę w toaście i stuknęłam jej powierzchnią o szklankę Kola.
***
Udałam się do łazienki.
Zdjęłam swoje brudne z kurzu i przemęczenia ubrania i położywszy je na
ziemi, weszłam pod lodowaty strumień wody. Całe pomieszczenie znowuż
posiadało swoisty zapach, intensywna woń piżmowca. Wplotłam dłonie w
swoje nieułożone loki i obmyłam z siebie cały brud i żal. Strużki zimnej
wody ochładzały moje spuchnięte i zmęczone ciało.
Przez moment pomyślałam gdzie znajduje się teraz Klaus, co robi... Jak się czuje, czy w ogóle żyje.
Ale co do tego ostatniego miałam dziwną pozytywną pewność. Pierwsze i
drugie zajęły mi nieco dłużej. W końcu było o wiele więcej możliwości.
Co jeśli ułożył sobie życie, a może wrócił do Mystic Falls? Albo
niespodziewanie zakochał się na zabój? Na szczęście oddaliłam te myśli z
dala od siebie i powoli kończyłam łazienkowy rytuał.
Stąpnęłam na lodowatą błyszczącą posadzkę, a kilka kropli delikatnie ją
umoczyło. Wytarłam swoje ciało i otuliłam je aksamitnym kremowym
ręcznikiem, który sięgał do połowy ud odsłaniając tym samym dekolt i
kolana. Podeszłam do wielkiego lustra z migoczącymi małymi lampkami
wokoło. Przetarłam subtelnie dłonią zaparowaną szybę i spojrzałam w mapę
mojej twarzy. Zawsze ukazywała ostatni nastrój w jakim się znajdowałam i
sińce pod oczami. Kilka kropli spływających z mokrych kosmyków włosów,
ponownie umoczyły moje ramiona. Spojrzałam na małą szafkę obok, była
wysłana drogimi szklanymi perfumami i kilkoma spinkami do włosów.
Wszelakie świecidełka zawsze skupiały moją uwagę, więc sięgnęłam dłonią
po spinkę w kształcie bursztynowej ważki. Przyglądałam jej się z
zaciekawieniem, obracałam ją w ręku przez dłuższą chwilę, miała idealne
kształty, jak gdyby prawdziwy owad został zaczarowany i wzięty do
niewoli.
Ponownie odwróciłam się do lustra, by przyłożyć ją do włosów. Doznałam szoku, tuż za moimi plecami nagle pojawił się...