Miałam na sobie biały fartuch, zawsze są używane, gdy ciało denata gotowe jest do zabiegu.
Moje dłonie były przywarte do siebie, i zakute w ostre kajdany, usta przeklejone taśmą, leżałam nieruchomo.
Znajdowałam się w pomieszczeniu, w którym często sama wykonuję sekcje, prawdopodobnie pokój nr.14, znam to miejsce jak własną kieszeń.
Ściany były w kolorze bieli i szarości, posadzka była błyszcząca i śliska, w kącie stało wiadro z jakimś płynem, a obok szafka z narzędziami i przeróżnymi specyfikami.
Okna w tego typu pomieszczeniach zawsze posiadają kraty, więc nie mogłam nic zrobić.Musiałam zachowywać się jak człowiek, musiałam dotrzymać paktu zawartego z ludźmi.
Gdybym użyła siły, wyrwała się z kajdan - a mogłam. - rozszarpała kraty, wszyscy by się dowiedzieli.. a od 4 lat nie było odnotowanego żadnego przypadku z udziałem wampira.
Nie mogłam nic zrobić.Pozostało mi czekać.
Patrzyłam na sufit, w oczekiwaniu na to co przyniesie los.Byłam pewna, że to mój koniec, można powiedzieć, że czułam go w powietrzu.
W oddali słyszałam kroki, jeden za drugim, kilka szelestów przewracanych kart, pewny i szybki chód, intuicja podpowiadała mi, że to Mark.
-Złotko zanieś to na trójkę, potem zrób kilka kopii, i zanieś je do mnie, zrozumiano? - znajomy głos, już byłam pewna, Mark - pomyślałam.
-Oczywiście Panie Vergersen. - odparła jakaś kobieta, chyba Bethy, asystentka Marka, nie dawno się u nas zatrudniła.
Przyspieszył, czułam nawet jego oddech, choć nie było go jeszcze przy mnie, zbliżał się, oddech stawał się wyraźniejszy, zdenerwowanie narastało.
Otworzył drzwi.
-No proszę proszę! słodka doktor Caroline niczym skowronek w klatce.. hmmm co ja mam z Tobą uczynić?. - Pochylił się nade mną, skrzyżował dłonie na torsie, i chodził dookoła stołu.Irytowało mnie to, bo pomyślałam, ''rób co masz zrobić!, daruj sobie tę grę wstępną''
-Wiesz, Caroline..zawsze zazdrościłem Ci tej władzy jaką sobie przypisywałaś..wszystko wiedząca panna Caroline, najlepsza na roku..
nie zwracałaś uwagi na nikogo, liczyłaś się tylko Ty, nikt inny, co oczywiście było intrygujące zarówno dla mnie jak i pewnie dla całej reszty, byłaś zagadką na którą nikt nie znał odpowiedzi.
-Pamiętam jak pierwszy raz się spotkaliśmy, wcześniej nie zwracałaś na mnie uwagi, bo niby dlaczego? Poszliśmy na kawę, byłaś taka roześmiana, taka pewna siebie, cytowałaś kogoś, a ja patrzyłem, i nie mogłem uwierzyć, że Cię poznałem.. co za idiota ze mnie, co? jak mogłem być tak naiwny - odpowiedział, a jego rysy na twarzy stały się bardziej wyraźne.
Podszedł do mnie, i gwałtownym ruchem oderwał taśmę z moich ust.
-Dlaczego to robisz? - zapytałam mierząc go wzrokiem, moje oczy podążały za każdym jego ruchem, tak bardzo chciałam go zranić, tak jak on zranił mnie.
Każde Jego spojrzenie sprawiało, że czułam jak krew staje się gorętsza, czułam jak serce bije mocniej, czułam obrzydzenie.
-A jak myślisz? - oparł się o stół na którym nadal leżałam, jego usta wykrzywiły się w sztucznym uśmiechu, pochylił się nade mną tym razem nie patrząc mi w oczy.
-Odważ się, Mark.. no dalej, zrób to! wiem, że o niczym innym nie myślisz, zrób to!!. - Wykrzyczałam mu prosto w twarz, oddech znowu przyspieszył..
coraz bardziej nie wytrzymywałam jego obecności, chciałam móc zanurzyć zęby w jego ciepłej skórze, i sprawić cierpienie jakiego nie doznał nigdy wcześniej.
-Bystra dziewczynka, posłuchaj mnie.. - szepnął, i szarpnął mój podbródek.
-Jesteś złem, droga Caroline, a zło się niszczy. - odpowiedział pewnym głosem, i skierował się w kierunku wiadra stojącego w rogu sali.
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, pierwszy raz w życiu, słyszałam i odczuwałam tak wyraźnie, tak dokładnie.
W momencie, gdy podnosił wiadro, jego mięśnie lekko się poruszyły, odwrócił się w moją stronę, patrzyliśmy się na siebie przez dłuższą chwilę, nie oderwałam wzroku pierwsza, by nie wyczuł słabości, Jego twarz nabrała grymasu, odwrócił wzrok, przełknął ślinę, i trzasnął wiadrem z całej siły o posadzkę, opuścił pomieszczenie.
Przez krótką chwilę leżałam nie wiedząc co zrobić, w powietrzu nadal unosił się jego zapach, a w moim umyśle, wciąż słyszałam jego słowa.
Nagłym ruchem zerwałam kajdany, rozszarpałam fartuch i podniosłam się ze stołu.Byłam w samej bieliźnie, ale nie przeszkadzało mi to.
Moim celem było wydostanie się stąd, i zadanie bólu.
-Leży w 14, miej oczy wkoło głowy, w każdej chwili może zaatakować. - Usłyszałam jego szept, prawdopodobnie mówił do Bethy.
Wiedziałam, że muszę się stąd wydostać, przekroczyłam kałużę rozlaną na środku, moje stopy lekko umoczyły kilka kropli, sparzyłam się.
To była płynna werbena.
Wspięłam się na palce, i podeszłam do drzwi, były przymknięte, więc mogłam przez nie spojrzeć.
Przede mną rozciągał się długi wąski korytarz, po prawej stronie znajdowała się recepcja, i Bethy stała za biurkiem.
Zauważyłam, że obok niej leży kryształowy stary wazon, a w nim kilka sztyletów, wytężyłam wzrok i ujrzałam je w pełnej okazałości.
To były sztylety które znałam, ostatni raz użyte gdy jeszcze byłam w liceum, tylko w jaki sposób Mark je zdobył?
Na końcu korytarza było pusto, podejrzewam że pracownicy skończyli na dzisiaj, i w szpitalu byłam tylko ja, Bethy i Mark.
By uzyskać pewność, wytężyłam swój zmysł węchu, i postarałam się zlokalizować ludzi przebywających aktualnie w szpitalu.
Perfumy lacoste, zapach orzechowej pasty do butów użytej dzień wcześniej, świeżo wyprany i wyprasowany garnitur, zapach czereśni, znowu perfumy, tym razem Chanel, guma do żucia, i na końcu najintensywniejszy z zapachów, martwi.
Wszystko się zatem zgadzało, perfumy, pasta do butów, i zapach garnitura wskazywały na Marka, natomiast reszta na Bethy, i ciała zmarłych.
Teren praktycznie czysty.. - Pomyślałam. - nagle pojawiła się myśl..gdyby tak chociaż raz spróbować, gdyby przypomnieć sobie jak wspaniale było smakować gęstą krew, czuć jej ciepło wypełniające mnie po brzegi, słyszeć błaganie ofiary, i mieć je za nic.
Odważyłam się, co samo mnie zdziwiło, delikatnie i powoli budził się we mnie zabójca, temperatura ciała wzrosła o kilkanaście stopni, poczułam intensywne ukłucie w okolicy splotu słonecznego.
Zapachy wyostrzały się z każdym kolejnym wdechem, uderzenia serca Bethy były cudowną balladą dla moich uszu, czułam ukojenie, powoli zatracałam się w tym stanie.
Z wrażenia lekko zsunęłam się po ścianie, ale w ostatniej chwili zdążyłam zapobiec hałasowi, który mógłby zwrócić uwagę.
Przygryzłam mocno wargi, szybko spojrzałam za siebie, moje włosy przez ułamek sekundy zatańczyły w powietrzu,i otworzyłam drzwi.
-Witaj Bethy - Uśmiechnęłam się do niej z wymalowanym na twarzy mordercą, nie zaatakowałam od razu, to nie sprawiało mi nigdy przyjemności..
kochałam patrzeć w przepełnione strachem i bólem oczy ofiary, czuć jej ostatnie podrygi serca, ostatnie dwa oddechy..
Tak dawno nie próbowałam tej przyjemności, tak dawno...
-M..Mark.. - odwróciła się w moją stronę, Jej oczy nabrały lęku, od razu usłyszałam szybsze bicie serca, coraz szybsze.
Zrobiłam pierwszy krok, potem drugi, lekko przystanęłam by wszystko wykonać z gracją.
Przyłożyłam palec wskazujący na usta, by dać Jej do zrozumienia, że powinna być cicho.
-Kochanie, zaraz Twoje serce przestanie bić, odejdziesz, ale obiecuję, że Twoja śmierć będzie w pełni uzasadniona, to była zbyt długa przerwa - spojrzałam na nią ostatni raz 'spod byka'.
Wyszczerzyłam kły, moja twarz nabrała typowego wampirzego wyrazu zabójcy. i zaatakowałam.
Chwila.. Smak..Łyk.. pierwsza kropla krwi smakuje najlepiej, Jej jęk, słodki jęk.. zabijałam powoli, najpierw lekko zmieniona okolica żeber, potem dwa wbicia w szyję, Bethy jeszcze żyła, tak słodko prosiła o pomoc.
Lekko pojękiwała, ja czułam przepełniającą mnie coraz większą ochotę na więcej, wciąż kontrolowałam Jej funkcje życiowe, przykładając kciuk do tętnicy lub nadgarstka, by móc cieszyć się ciepłem jej krwi, schłodzona nie smakowała już tak cudownie.
Na jej policzku pojawiła się pierwsza łza, ale nie mogła już powiedzieć ani słowa, nadal żyła, jej usta lekko się rozchyliły, to były ostatnie Jej momenty..
Ja jeszcze pragnęłam, wciąż mi było mało, nabrałam powietrza i ostatni raz wbiłam się w jej tętnice opróżniając ją do końca.
Jedna z cudowniejszych chwil w życiu wampira.
Przez chwilę patrzyłam w jej oczy, pogłaskałam ją po głowie i pocałowałam w czoło.
Bethy wyssana do szpiku, odeszła.
Opuściłam jej ciało na posadzkę, delikatnie manewrując palcami pod jej plecami, starałam się być delikatna, i traktować jej ciało z szacunkiem, posłużyła mi w końcu jako wybawienie.
Przetarłam usta, z kącika spływała jeszcze jedna kropla, wchłonęłam ją, odsunęłam się od ciała, kilka kroczków w tył, nie było mi żal, nie było mi przykro, chciałam więcej.
Zza rogu wyjrzał Mark, widział całe zdarzenie, przyglądał mi się, nie robił nic innego, patrzył.
Wytarłam pokrwawioną dłoń o swój brzuch, i spojrzałam na Niego w pełni zdając sobie sprawę z czynu.
-I kto wygrał? - zapytałam z nonszalanckim uśmiechem, przeszłam obok niego, ale nie chciałam go skrzywdzić, nie teraz, nie dziś.. to by było zbyt proste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz