środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział 2.

Zastanawiam się drogi czytelniku, jak Ty byś postąpił w mojej sytuacji...to zabawne, ale udało mi się zachować spokój.
Bowiem zdałam sobie sprawę, że gdy spanikuję, przegram.
Po opuszczeniu placu przy rzece, udałam się w kierunku postoju taksówek, co prawda wybrałam dłuższą drogę, drogę która wiedzie z Placu nad rzeką, przez dość duży park, i potem główną aleję.
Podejrzewam, że zwyczajnie potrzebowałam chwili wytchnienia, czasu na ułożenie sobie planu.. może nawet chwili na wymyślenie alibi.
Czy mark wie o mojej nieśmiertelności? czy może wie o drugiej rzeczy, przed którą nawet ja sama boję się przyznać?
W końcu usłyszałam od niego tylko słowo ''Wiem, i Twoja postawa grzecznej pani doktor, nie uchroni Cię przed konsekwencjami, Caroline'' co miał na myśli?
Na to pytanie nie znałam odpowiedzi, czułam jednak, że Mark mi nie grozi, nawet jeśli wie.. nie odważyłby się powiedzieć tego na głos, nigdy.Jest zbyt słaby.. tak mi się wydaję.
Mam nad Nim przewagę, w prawie każdej postaci.
W końcu to Mark jest moim pracownikiem, i to ja wydaję polecenia, w naszej relacji zdecydowanie odgrywa rolę tego słabszego ogniwa,właściwie w każdej dziedzinie życia, to ja nad nim góruję.
Chwila pewności siebie wymalowała na mojej twarzy uśmiech satysfakcji, mijałam drzewa w jednym z piękniejszych parków w mojej mieścinie, dzień powoli zapadał w drzemkę, a aleja, którą podążałam, była szeroka i wyłożona gładką cegłą, po bokach stały równo ułożone latarenki, a obok nich, równo przycięte brzozy.
Niestety ten piękny widok niszczyły brudne puszki, i papierowe talerzyki i widelce, porozrzucane wokół ławek.
Oprócz mnie, na ulicy nie było nikogo.Ja, tylko ja i świat wokół, spokój, cisza.
Skręciłam w lewo i spojrzawszy na zegarek, zdałam sobie sprawę, że za kilka godzin zaczynam pracę, przyspieszyłam więc kroku.
Jeszcze kilkanaście metrów dzieliło mnie od placu na którym zatrzymuje się większość taksówkarzy z obrębu mojej miejscowości, dodatkowo udało mi się usłyszeć kilku z nich.
Jeden rozmawiający z żoną, narzekający na rząd i twarde siedzenia w urzędach, drugi już przysypiał i lekko pochrapywał, natomiast trzeci..
trzeci mnie zdziwił, dosyć głośno się zachowywał.
Musiałam podejść nieco bliżej, by usłyszeć wyraźniej.
-Wiem, wiem o Tobie wszystko, nie zasługujesz by żyć, ty i cała reszta twojego splamionego krwią gatunku.
I wiesz co? my ludzie się wami brzydzimy, choć słyszycie, że jesteście tacy wyjątkowi, tacy wspaniali.. to gówno prawda! rozumiesz?
jesteście niczym, niczym.. niczym... - Zszokowało mnie to, muszę przyznać, w pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś prowokator nadesłany z urzędu.
Natychmiast włączył mi się tryb ratunkowy, podbiegłam do parkingu by znaleźć taksówkę i tą osobę..
Gdy powoli zbliżałam się do miejsca skąd dochodziły te odgłosy, przed oczyma ujrzałam mężczyznę ubranego w czarny lśniący długi płaszcz, trzymający parasol w lewej dłoni.
Gdy mnie ujrzał, poprawił tylko kołnierz i mankiety, zdmuchnął skrawek papieru z jego ramienia, i pewnym krokiem poszedł przed siebie.
Nie udało mi się zarejestrować jego twarzy, pewnie powiesz.. ''rzecież mogłaś podbiec i sprawdzić, następnie wymazać pamięć, jesteś przecież wampirem, posiadasz tą zdolność''.
Owszem, ale nastały czasy gdy jesteśmy traktowani po ludzku, tak też właśnie musimy się zachowywać.. możemy dostać pracę, możemy założyć rodzinę, nawet kościół wyraził zgodę na ślub i chrzest nowo narodzonych.
W mediach już się o nas nie mówi, pod warunkiem, że przestrzegamy pewnych zasad.
Ludzie nie znają nas po nazwisku, czasem może garstka najbliższych przyjaciół, rodzina, ale nie ogół społeczeństwa.Wiedzą, że istniejemy, ale nie wiedzą czy to właśnie nas minęli przed chwilą na ulicy.Zabawne, prawda?
Poczułam świeżą, jeszcze nie skrzepniętą krew i strach, ogrom strachu w odległości kilku metrów ode mnie.Podbiegłam, i przez szybę ujrzałam młodzieńca leżącego na tylnym siedzeniu,usłyszałam jak jego oddech staje się wolniejszy i cichnie.Nie znałam go.
Jego skórzaną kurtkę oblepiały okruchy żwiru pomieszanego z krwią.Szybkim i zdecydowanym ruchem otworzyłam drzwi, i nachyliłam się nad chłopakiem.
Moja twarz była wykrzywiona w grymasie szoku, krew sącząca się z jego prawego boku pod żebrem, przez moment skupiała całą moją uwagę.
Na jego białej koszuli, krew rysowała rozmaite szlaczki, które sekunda po sekundzie stawały się bardziej widoczne, większe i jaskrawe dla moich oczu.
Wpatrywałam się ranę przez dłuższą chwilę, i szukałam w sobie silnej woli.Znalazłam ją.Na szczęście.
Brunet spojrzał na mnie z litością, i jęknął.
-Oni wiedzą. - Oni? pomyślałam, że majaczy, w końcu jest w tragicznym stanie.
-Co się stało? - zapytałam klepiąc Go po policzku, by nie stracił przytomności.
-Śledził, śledził mnie, potem skręcił kark, upadłem.. wbił kołek, rzucił mną o ziemię i..- przerwał zdanie, a jego świszczący oddech coraz bardziej zastygał, nie mógł mówić.
-Kto?! - zapytałam, potrząsając chłopakiem by nie przerywał.
-Mark, Mark Varengraf. - czułam jak moje źrenice się powiększyły, a usta lekko rozchyliły w grymasie totalnego zdziwienia.
-Kto?! - wykrzyczałam, chłopak nie odpowiedział, Jego oczy zastygły, posiniał i rozpadł się.To trwało nie dłużej niż pół minuty, nie cierpiał.
Nie wiedziałam co zrobić, nie miałam samochodu, wsiadłam szybko do taksówki, przekręciłam nerwowo kluczyk, dłonie mi się trzęsły, nie miałam innego wyjścia, ruszyłam w kierunku szpitala.
Przez całą drogę światła rzucały promienie na moją zdenerwowaną twarz pełną pytań bez odpowiedzi.
Stanęłam na światłach, i uchyliłam lekko okno z mojej lewej strony, rękę oparłam koło szyby.
Nerwowo zaciskałam wargi, musiałam dowiedzieć się co wspólnego z tą tragedią ma Mark?! - dodałam gazu, i mocno skręciłam w prawo, już tylko kilkanaście metrów dzieliło mnie od szpitala.
Podjechałam do budki, gdzie woźny sprawdza tożsamość pracowników prosząc o ich identyfikator i decyduje czy otworzyć bramę.
-ID Jest panno Caroline? - trzymając swobodnie ręce w kieszeni, z ironicznym uśmiechem, oczekiwał na moją reakcję.
-Tak, oczywiście,Ben, podejdź proszę - powiedziałam pełna złości w środku, ale musiałam udawać spokojną i opanowaną, chyba to zauważył.
Mężczyzna podszedł do okienka które było uchylone, i bezczelnie oparł się o nie w oczekiwaniu na mój identyfikator.Patrzył jak wykonywałam każdy drobny ruch.
Nie wytrzymałam, udawałam przez moment, że faktycznie szukam identyfikatora w torebce, nawet kilka rzeczy celowo z niej opróżniłam, Boże, jak ja nie znosiłam tego mężczyzny, spojrzałam mu w oczy i odpowiedziałam.
-Posłuchaj mnie wyraźnie, Ben, siądziesz na swoim zasranym tyłku w swojej żałosnej budce, uznasz że mam identyfikator, otworzysz mi bramę, i nigdy, NIGDY więcej o niego nie poprosisz. - Utrzymywałam wzrok przez około 5/6 sek, żeby moje zauroczenie zadziałało.Spojrzał na mnie z żałością, i odparł
-Droga Panno, myślę że za daleko się posunęłaś - uśmiechnął się od ucha do ucha, patrzył mi w oczy, i nagłym agresywnym ruchem otworzył klamkę od pojazdu.
Zdążyłam tylko zarejestrować jego wykrzywione wargi w psychopatycznym agresywnym wygięciu.
Obudziłam się na stole do sekcji zwłok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz