Tamtego dnia śniłam po raz pierwszy od kilku dobrych miesięcy.
Każdy jeden wyśniony moment był taki realny, że wręcz namacalny.
Może to się wydać głupie, ale nie dbałabym o to, gdyby Nik zrobił ze mną to co we śnie.
W końcu miałabym okazję zobaczyć go po tak długim okresie czasu. Dotknąć
jego twarzy, porozmawiać, spróbować chociaż zrozumieć jego sytuację.
Co Ty wygadujesz! Ocknij się dziewczyno! - Westchnęłam i przetarłam wierzchem dłoni swoje senne powieki.
Znajdowałam się w samochodzie, jechaliśmy ok. 200 km/H.
Wokół nas totalna susza i otaczające pomarańczowe głazy wymieszane z
kaktusami. W oddali natomiast malował się piękny krajobraz gór.
Nevada... - Pomyślałam i spojrzałam na moich kompanów.
Temperatura doskwierała mi jak nigdy wcześniej, z nieba lał się żar.
Kierowcą był Kol, a Elijah tym razem siedział obok, opierając łokieć o
okienko. Oba zresztą były lekko uchylone, a subtelne podmuchy wiatru
delikatnie głaskały moją zmęczoną twarz.
- Nasz cel to jezioro Tahoe. - Zakomunikował starszy Pierwotny, a ja w
pewnym momencie zorientowałam się, jak żałośnie musiałam wyglądać
pozbawiona lokówki, prysznica, i całej reszty obowiązkowych upiększaczy.
Dlatego ucieszyło mnie co powiedział pierwotny, bo na pewno zatrzymamy
się tam na noc, lub dwie, a ja wtedy będę mogła dojść do ładu.
Postanowiłam chwilę drążyć temat. Zawsze lubiłam rozmawiać o podróżach, o
najdalej położonych i prawie nieosiągalnych miejscach, ale nigdy jakoś
nie miałam odpowiednich funduszy, ani dobrego planu.
- Słyszałam, że widok, który rozciąga się na brzegu jeziora, doskonale
ukazuje góry Sierra, to prawda? - Zapytałam upijając spory łyk wody
lekko mineralizowanej.
- Zgadza się, w dzieciństwie spędziliśmy tam raz wakacje. Prawda Kol? Te
nieszczęsne 2 tygodnie. - Powiedział lekko unosząc kąciki na kształt
uśmiechu.
- Racja, a pamiętasz jak ojciec prawie wyszedł z siebie, gdy urwaliście
się z Klausem na 5 dni? - Zaśmiali się oboje do swoich dawnych
wspomnień.
- Rzadki widok widzieć was nie skaczących sobie do gardeł, tak trzymać
chłopaki! - Zauważyłam, spoglądając raz na jednego, raz na drugiego.
Reszta podróży minęła jako tako, nie zrobiliśmy przerwy aż do miejsca docelowego.
Gorąc na zewnątrz nadal dawał się we znaki, ale miałam w zapasie 5 butelek wody, także dotrwałam dzielnie do końca.
***
Zatrzymaliśmy się na wierzchołku jednego z wyższych podejść. A przede
mną roztaczał się najpiękniejszy krajobraz, jaki miałam okazję ujrzeć w
ciągu całego mojego istnienia. Tak wiele mnie ominęło, te cudowne
miejsca, których jeszcze nie widziałam, a o których skrycie marzyłam,
pękły niczym bańka mydlana w porównaniu z pięknym Tahoe. Istny raj dla
duszy i umysłu. Wielkie jezioro otulone równo górami i lasami, a po
środku maleńka wysepka otoczona lazurową wodą.
- To się nie dzieje na prawdę, nie może... - Westchnęłam rejestrując
każdy szczegół tego miejsca, łapałam we włosy promienie słoneczne, a
moje oczy ogarniały ogrom błękitnego cudownego sklepienia.
- Elijah! Ty bierzesz bagaże Caroline, a ja zaparkuje samochód w lesie pod domem. - Krzyknął Kol wskazując na bagażnik.
- B..Bagaże? Ja przecież nic ze sobą nie mam. - Odparłam ze zdziwieniem,
nadal do końca nie wybudzona z ogromu szczęścia jaki malował się przed
moimi oczami.
- Owszem nie miałabyś, ale niezawodny Kol zadbał o to! Widzimy się za 15
minut! - Z zadowolonym uśmieszkiem wsiadł do samochodu i odjechał.
Szybkim krokiem przebiegłam przez kilka śliskich kamieni, które ciągnęły się aż do początku lasu.
Elijah szedł przede mną targając ogromną niebieską walizkę. Było mi go
żal, ale przecież to nie moje rzeczy. Nie miałam o nich zielonego
pojęcia.
- Zawsze tyle zabierasz ze sobą na wakacje? - Odwrócił się i zabawnie uśmiechnął.
- Masz na myśli chyba swojego bracisza! - Odpowiedziałam z uśmiechem.
Nie wiedziałam gdzie tak naprawdę będziemy nocować, ale domyślałam się,
że pierwotni zadbali o najwyższy komfort i pewnie wynajęli jakiś domek
dla turystów, bez turystów. Rzecz jasna.
- Zaraz będziemy. - Zapewnił.
Nadal otaczał nas las, który niósł echo śpiewu ptaków i lekkich fal rozbijających się brzeg.
W oddali powoli malował się kawał wielkiego i robiącego naprawdę spore
wrażenie pensjonatu. Miał czerwone gładkie dachówki, ogromne okna bez
żadnych rolet, kilka tarasów i po prostu najzwyczajniej an świecie był
olbrzymi! Chyba największy ośrodek turystyczny jaki kiedykolwiek
widziałam.
- Daleko jeszcze Elijah? Nie mam już siły... - Zaczęłam się skarżyć.
- Jesteśmy na miejscu. - Zatrzymał się przed wejściem, a ja stanęłam jak
wryta obok niego, przeglądał wzrokiem każdy skrawek ścian, okien i
pobliskich wydeptanych ścieżek. Chyba wracał pamięcią do wspomnień z
dzieciństwa.
- C..co? Ale to musi sporo kosztować! - Wytrzeszczyłam oczy w zdziwieniu
i rozchyliłam lekko usta w szoku. Ten olbrzym stał tuż przede mną!
- Jest nasz. Niklaus kupił go kilka lat temu, często przyjeżdżał tu, aby
kontemplować i ćwiczyć rysunek. - Zaznaczył. Nie mogłam ukryć swojego
zainteresowania gustem Klausa, ale bardziej interesował mnie fakt, że
kiedyś spędzał tu chwile by rozmyślać, może był tu już jak się
poznaliśmy?
Elijah otworzył szeroko drzwi, a ja odwróciłam się jeszcze i spojrzałam na niego z miną niedowiarka.
Kol zaparkował na podjeździe.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to przestrzeń, mnóstwo mnóstwo
przestrzeni i ku mojemu zdziwieniu całość była utrzymana w
modernistycznym stylu, żadnych fortepianów ani sztalug. Salon pachniał
szyszkami, nie wiem czy to był sztuczny zapach, czy może dom pod
nieobecność pierwotnych, zdążył nasiąknąć lasem, który go otaczał. W
każdym razie czułam się cudownie. Salon łączył się z częścią jadalną, w
taki sposób, że marmurowy czarny blat i reszta kuchennych sprzętów, była
widoczna z salonu. Obrazy wisiały na każdej ze ścian po 6 w rzędzie. Na
podłodze rozciągała się słomkowa stylowa mata, w rogu stała ogromna
wieża stereofoniczna, a na ścianie wisiał telewizor plazmowy.
Obok mnie z kolei stał segment wypełniony najrozmaitszymi alkoholami,
nawet sprzed kilku wieków. Obok za to, mnóstwo rodzajów Whiskey z lat 50
i paczki nienapoczętych cygar i papierosów.
- Tu jest po prostu... pięknie! . - Obróciłam się do niego, a ten odpowiedział uśmiechem i zaniósł bagaże na górę.
- Czuj się jak u siebie Caroline! Zaraz zrobię nam coś na ochłodzenie! -
Krzyknął Kol, który wbiegł drugim wejściem do mieszkania i właśnie
nalewał schłodzonej wódki z domieszką porzeczek krwi i kruszonego lodu.
Podeszłam do blatu kuchennego, pochwyciłam szklankę w swoje dłonie i
obróciłam się tyłem, by móc w pełni ogarnąć wzrokiem to miejsce. Kol
stanął obok mnie, krzyżując nogi i ręce na piersi.
- Naprawdę wam zazdroszczę! - Powtórzyłam z entuzjazmem.
- Nie widziałaś jeszcze górnego piętra! Zostaw trochę tej radości na potem! - Zauważył upijając kolejny łyk.
- Kiedy postawiliście ten dom? - Zapytałam.
- Nie my, niestety... Tylko Nik... Zarezerwował dla siebie to miejsce, gdy jeszcze żył ojciec.
- I pozwala Wam tak tu mieszkać, bez jego wiedzy? - Wtrąciłam zaciekawiona, by tylko kontynuować temat.
- Niklaus jest porywczy, ale rodzina była i jest dla niego priorytetem.
Czasem co prawda zachowuje się jak skończony dureń, ale jakby nie
patrzeć ma ku temu powody. - Odpowiedział upijając kolejny łyk brunatnej
lodowatej cieczy. Chwilę trwaliśmy w milczeniu. Zauważyłam, że Kol nie
chciał psuć atmosfery i nie drążył dalej tematu.
- To co? do dna! Za udaną podróż i oby za udany pobyt! - Wzniosłam
szklankę w toaście i stuknęłam jej powierzchnią o szklankę Kola.
***
Udałam się do łazienki.
Zdjęłam swoje brudne z kurzu i przemęczenia ubrania i położywszy je na
ziemi, weszłam pod lodowaty strumień wody. Całe pomieszczenie znowuż
posiadało swoisty zapach, intensywna woń piżmowca. Wplotłam dłonie w
swoje nieułożone loki i obmyłam z siebie cały brud i żal. Strużki zimnej
wody ochładzały moje spuchnięte i zmęczone ciało.
Przez moment pomyślałam gdzie znajduje się teraz Klaus, co robi... Jak się czuje, czy w ogóle żyje.
Ale co do tego ostatniego miałam dziwną pozytywną pewność. Pierwsze i
drugie zajęły mi nieco dłużej. W końcu było o wiele więcej możliwości.
Co jeśli ułożył sobie życie, a może wrócił do Mystic Falls? Albo
niespodziewanie zakochał się na zabój? Na szczęście oddaliłam te myśli z
dala od siebie i powoli kończyłam łazienkowy rytuał.
Stąpnęłam na lodowatą błyszczącą posadzkę, a kilka kropli delikatnie ją
umoczyło. Wytarłam swoje ciało i otuliłam je aksamitnym kremowym
ręcznikiem, który sięgał do połowy ud odsłaniając tym samym dekolt i
kolana. Podeszłam do wielkiego lustra z migoczącymi małymi lampkami
wokoło. Przetarłam subtelnie dłonią zaparowaną szybę i spojrzałam w mapę
mojej twarzy. Zawsze ukazywała ostatni nastrój w jakim się znajdowałam i
sińce pod oczami. Kilka kropli spływających z mokrych kosmyków włosów,
ponownie umoczyły moje ramiona. Spojrzałam na małą szafkę obok, była
wysłana drogimi szklanymi perfumami i kilkoma spinkami do włosów.
Wszelakie świecidełka zawsze skupiały moją uwagę, więc sięgnęłam dłonią
po spinkę w kształcie bursztynowej ważki. Przyglądałam jej się z
zaciekawieniem, obracałam ją w ręku przez dłuższą chwilę, miała idealne
kształty, jak gdyby prawdziwy owad został zaczarowany i wzięty do
niewoli.
Ponownie odwróciłam się do lustra, by przyłożyć ją do włosów. Doznałam szoku, tuż za moimi plecami nagle pojawił się...
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
niedziela, 19 sierpnia 2012
INFORMACJA!
Kochani!
Chciałabym Was zaprosić do mojego drugiego opowiadania o Klaroline, stworzyłam niedawno bloga, a jego adres to nie-igraj-z-miloscia.blogspot.com
Tym razem postanowiłam przemyśleć całą ich historię i poprowadzić ją nieco inaczej, mam nadzieję, że również i lepiej ;)
Także godzina 15:00 nie-igraj-z-miloscia 1 rozdział.
Chciałabym Was zaprosić do mojego drugiego opowiadania o Klaroline, stworzyłam niedawno bloga, a jego adres to nie-igraj-z-miloscia.blogspot.com
Tym razem postanowiłam przemyśleć całą ich historię i poprowadzić ją nieco inaczej, mam nadzieję, że również i lepiej ;)
Także godzina 15:00 nie-igraj-z-miloscia 1 rozdział.
piątek, 17 sierpnia 2012
Rozdział 8.
Z dedykacją dla wszystkich czytelników, dziękuje, że jesteście :)
Nasza podróż nadal trwała, znaleźliśmy się przed starym i obskurnym barem, przy którym siedziała gromadka pijanych nastolatków. Powoli ogarniał nas półmrok, a kilka latarni zdążyło oświetlić okolicę.
Elijah rzucił ostrzegawcze spojrzenie w Naszą stronę, musiał się domyślić, w jaki sposób chcemy dziś zakończyć dzień. Kol cały czas szedł przy moim boku, jak pies. Nie wiem kiedy narodziła się w nim aż taka sympatia do mnie... Nie żeby przeszkadzał mi taki stan rzeczy, ale też nie sprawiał żadnej przyjemności. Byłam neutralnie nastawiona.
- Caroline, powiedz mi od czego zaczynamy? - Ta propozycja była naprawdę kusząca, ale zabawa w rozpruwaczy z Kolem? Z tym cholernie wkurzającym dupkiem?! Nie, jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Zresztą, nie mogę ponownie zatracić się w mordowaniu, nie jestem taka, nie mogę zawieść mamy.
- No dalej Caro! Nie wstydź się, doskonale wiesz, że oboje tego chcemy. - Nalegał zachęcająco. Teoretycznie nie marzyłam o niczym innych, jak o odreagowaniu na kilku ciałach pełnych gorącej, pulsującej krwi i z wielką chęcią zgodziłabym się, ale wewnętrzny głos od razu kierował te myśli na inny tor...
- Ale przecież Elijah... - Wyszeptałam, wskazując głową na postać pierwotnego, który właśnie zasiadał przy stoliku i wołał kelnera.
- Wszystko słyszę! - Kolejne ostrzeżenie, no pięknie. Nie wiem w jaki sposób mógłby zareagować, ale na pewno nie skarciłby nas samym słownym pouczeniem. Musiałam w jakiś sposób powstrzymać wielkie nadzieje Kola.
- Elijah nie zauważy! No dalej Caroline, mam tak wielką ochotę kogoś zabić. - Stanął tuż przede mną, z wymalowanym zniecierpliwionym uśmiechem na twarzy. Rozbawiło mnie, jak bardzo był pocieszny i skory do mordu. Nigdy nie żałował swoich czynów.
- Chcesz, żebyśmy wrócili zakołkowani do Mystic Falls, naprawdę jesteś takim idiotą? - Zapytałam z ironią w głosie i uniosłam lekko brwi, skrzywiając przy tym usta w sarkastycznym uśmiechu. Miałam nadzieję, że to go wystarczająco zniechęci.
- Nie bądź dzieckiem, Caroline. - Odpowiedział bezczelnie, przyglądając się z nadzieją na zmianę mojej decyzji.
- Ha! Kto to mówi? - Warknąwszy, przeszłam obok niego i skierowałam się do stolika. Elijah wstał, poprawił lekko swoją marynarkę i odsunął dla mnie krzesło.
- Mój brat jest okropną przylepą, zobaczysz, jeszcze nie raz wyprowadzi Cię z równowagi. - Odpowiedział z uśmiechem, napełniając kieliszki czerwonym winem.
- Dziękuje, wybacz, że zapytam, ale przymierzam się do tego już od dłuższego czasu... - Zaczęłam nieśmiało.
- Śmiało, pytaj o co chcesz. - Zachęcił mnie do kontynuowania.
- Jesteś zupełnie inny niż Twoi bracia... Dlaczego? Co Cię powstrzymuje od bycia tym do czego zostałeś stworzony? - Zapytałam, Elijah wydawał się być najbliższy mojemu wyobrażeniu o normalnej znajomości, miałam więc nadzieję, że odpowie na moje pytanie bez żadnych ogródek.
- Ja i Finn zawsze byliśmy podobni do naszej matki, natomiast Klaus Kol i Rebekah są prawie identyczni jak nasz ojciec, dlatego też nie morduję bez powodów, jak moi bracia. - Odpowiedział uśmiechem i upił pierwszy łyk spoglądając na mnie z zaciekawieniem. Rozchyliłam usta, by zadać kolejne pytanie, ale pierwotny mi przerwał.
- Caroline, jeśli pozwolisz... Teraz to ja chciałbym Cię o coś zapytać... - Uniosłwszy brwi, oczekiwał na moją reakcję.
- Słucham?
- Kochasz Niklausa? - Wzdrygnęłam się, z początku otworzyłam szeroko oczy, patrzył na mnie spojrzeniem, które wyraźnie mówiło '' Wiem, ale potrzebuję pewności''
- Myślę, że powinniśmy już pójść... - Uciekłam spojrzeniem w stronę Kola, byle tylko nie zagłębiać się dalej w tę rozmowę.
- Nie, Caroline, ja odpowiedziałem, gdy zapytałaś. Byłoby miło gdybyś uczyniła to samo. - Pochwycił moją dłoń. Dlaczego chciał wiedzieć? Przełknęłam ślinę, starając się skleić jakiekolwiek zdanie, które byłoby zgodne z moim myśleniem. Wyczułam, że mogę mu zaufać, nie zawiedzie mnie.
- Cóż... Nie można kochać kogoś, kto zranił Cię tak wiele razy. Ale... Nie można też przestać kochać, ot tak, na pstryknięcie palcami. - Odpowiedziałam wpatrując się w pusty kieliszek na stoliku.
- Tak myślałem, ale wiedz, że nie pozwolę mojemu bratu skrzywdzić Cię po raz kolejny.
- Tak? I co właściwie zrobisz? Zakołkujesz go? Wtedy staniesz się identyczny jak On! - Wycedziłam prosto z mostu, przestała podobać mi się ta rozmowa. Podniosłam swoje ciało z kanapy i udałam się do toalety, zdecydowanie musiałam ochłonąć. Elijah nawet mnie nie zatrzymywał.
Nikogo nie było, żadnej kolejki, tylko mała stara żarówka właśnie kończyła swój żywot. Podeszłam do lustra, by zanurzyć twarz w lodowatej wodzie, która ostudziłaby emocje. Kol zabawiał gości przy stole bilardowym. Słyszałam ich głośne śmiechy, dochodziła już 22.
- Bardzo proszę, kogo my tu mamy! - Przede mną stanęła Rebekah, z trudem odparłam jej silne dłonie starające się wbić mi kołek prosto w serce.
- Co.. Co ty robisz?! Oszalałaś? - Zebrałam się w sobie i odpłaciłam tym samym, tym razem blond piękność wylądowała na ścianie, rozbijając przy tym lustra w drobny mak. Cieszył mnie taki widok.
- Nie mam pojęcia co mój brat w Tobie widzi! - Obdarzyła mnie ironicznym spojrzeniem, mierząc od stóp do głów.
- Może ulepszoną wersję swojej wrednej siostrzyczki? Hm? - Warknęłam.
Naszą kłótnie przerwało głośne chrząknięcie. No tak, brat przybył z ratunkiem do swojej młodszej siostrzyczki.
- Wystarczy! - Elijah powstrzymał siostrę przed kolejnym zamachnięciem, czyli w zasadzie uratował mnie.
- Ty przeciwko mnie? Nie wierzę, że to się dzieje! - Zmroziła go wzrokiem i wyszła.
Reszta wydarzeń działa się naprawdę bardzo szybko. W oddali słyszałam, że przywitała się z Kolem i oboje po chwili zaczęli bawić się w najlepsze. Czułam jedynie świeże i gorące strumienie krwi. Zaszumiało mi w głowie. Miałam tak wielką ochotę dołączyć do nich i zachłysnąć się słodkim napojem życia, ale nie mogłam przecież dać ponieść się chwili, a potem znowu spędzić miesiące na odżałowywaniu.
- Caroline! Caroline!? Słyszysz mnie? - Na czole nagle pojawiło się kilka kropelek potu, powoli oprzytomniałam, wokół mnie była ciemność i znajomy głos.
- El.. Elijah? Muszę tam wrócić, my musimy... - Wymamrotałam kilka słów zupełnie bez sensu.
- Nie Caroline, nie ma tutaj Elijah. Musimy jak najprędzej się stąd wydostać, rozumiesz?! Podaj mi rękę! - Ten głos kogoś mi przypominał, brzmiał jak głos Eleny, jedyne czym się różniła to odwagą. Moja przyjaciółka w takiej chwili pewnie postradała by zmysły.
***
- Do diabła! Nie mogę pozwolić jej umrzeć, rozumiesz?! - Moja słodka Caroline już nie musiała dłużej uciekać, miałem ją w końcu przy sobie.
- Dlatego ją zakołkowałeś? Faktycznie, sprytne. - Odpowiedziała z ironią, nie wiem dlaczego nie mogła tego zrozumieć.
- To źle, że chcę abyśmy znowu byli razem? - Odwarknąłem.
- Oczywiście, że nie! Ale Niklaus, zrozum, że tym sposobem nie zatrzymasz jej przy sobie. - Kolejne kazanie, świetnie.
- Doprawdy? Od kiedy przestrzegasz zasad, Tatio? Gdyby to Elijah był w takiej sytuacji, doskonale wiesz, że zrobiłabyś to samo.
- Nie mieszaj go do tego!
- Taka jest prawda! Widzisz, nawet mi nie zaprzeczyłaś! - Odpowiedziałem z zadowoleniem z siebie.
- Nie mam ochoty kontynuować tej dyskusji. Zatrzymaj się.
- Proszę bardzo. - Otworzyłem jej drzwi, ale oczywiście musiała powiedzieć coś na koniec.
- Paamiętaj, że Cię ostrzegałam, tylko gdy się ockniesz, może być już za późno. - Zniknęła w głębi lasu.
Postanowiłem zrobić małą przerwę, podjechałem na najbliższy parking i otworzyłem bagażnik. Caroline wyglądała jak gdyby spała, pogłaskałem ją delikatnie po policzku i zastanawiałem się, dlaczego właściwie ją kocham. Przysunąłem się bliżej i wyszeptałem.
- Kochana, gdybyś tylko wiedziała jak bardzo mi Ciebie brakowało.Wybacz mi, że wtedy Cię zostawiłem, ale nie mogłem postąpić inaczej, przepraszam Cię najdroższa, za wszystko. Kocham Cię Caroline, dlatego oddaję Ci wolność.
Zdecydowanym ruchem uwolniłem jej ciało od kołka, powoli odradzało się w niej życie. Otworzyła oczy, a ja chciałem, żeby zapamiętała, że wszelkie zło jakiego doznała, jest przeze mnie.
- Klaus? - Cicho westchnęła. Przyglądała mi się przepełniona miłością i wdzięcznością, tak bardzo chciałem ją zatrzymać, tak bardzo chciałem móc cofnąć czas, ale zwyczajnie nie mogłem. Kilka drobnych łez spłynęło po mojej twarzy. Na pewno nie uszło to jej uwadze.
Zamknąłem jej usta delikatnym pocałunkiem i zniknąłem w głębi lasu.
Nasza podróż nadal trwała, znaleźliśmy się przed starym i obskurnym barem, przy którym siedziała gromadka pijanych nastolatków. Powoli ogarniał nas półmrok, a kilka latarni zdążyło oświetlić okolicę.
Elijah rzucił ostrzegawcze spojrzenie w Naszą stronę, musiał się domyślić, w jaki sposób chcemy dziś zakończyć dzień. Kol cały czas szedł przy moim boku, jak pies. Nie wiem kiedy narodziła się w nim aż taka sympatia do mnie... Nie żeby przeszkadzał mi taki stan rzeczy, ale też nie sprawiał żadnej przyjemności. Byłam neutralnie nastawiona.
- Caroline, powiedz mi od czego zaczynamy? - Ta propozycja była naprawdę kusząca, ale zabawa w rozpruwaczy z Kolem? Z tym cholernie wkurzającym dupkiem?! Nie, jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Zresztą, nie mogę ponownie zatracić się w mordowaniu, nie jestem taka, nie mogę zawieść mamy.
- No dalej Caro! Nie wstydź się, doskonale wiesz, że oboje tego chcemy. - Nalegał zachęcająco. Teoretycznie nie marzyłam o niczym innych, jak o odreagowaniu na kilku ciałach pełnych gorącej, pulsującej krwi i z wielką chęcią zgodziłabym się, ale wewnętrzny głos od razu kierował te myśli na inny tor...
- Ale przecież Elijah... - Wyszeptałam, wskazując głową na postać pierwotnego, który właśnie zasiadał przy stoliku i wołał kelnera.
- Wszystko słyszę! - Kolejne ostrzeżenie, no pięknie. Nie wiem w jaki sposób mógłby zareagować, ale na pewno nie skarciłby nas samym słownym pouczeniem. Musiałam w jakiś sposób powstrzymać wielkie nadzieje Kola.
- Elijah nie zauważy! No dalej Caroline, mam tak wielką ochotę kogoś zabić. - Stanął tuż przede mną, z wymalowanym zniecierpliwionym uśmiechem na twarzy. Rozbawiło mnie, jak bardzo był pocieszny i skory do mordu. Nigdy nie żałował swoich czynów.
- Chcesz, żebyśmy wrócili zakołkowani do Mystic Falls, naprawdę jesteś takim idiotą? - Zapytałam z ironią w głosie i uniosłam lekko brwi, skrzywiając przy tym usta w sarkastycznym uśmiechu. Miałam nadzieję, że to go wystarczająco zniechęci.
- Nie bądź dzieckiem, Caroline. - Odpowiedział bezczelnie, przyglądając się z nadzieją na zmianę mojej decyzji.
- Ha! Kto to mówi? - Warknąwszy, przeszłam obok niego i skierowałam się do stolika. Elijah wstał, poprawił lekko swoją marynarkę i odsunął dla mnie krzesło.
- Mój brat jest okropną przylepą, zobaczysz, jeszcze nie raz wyprowadzi Cię z równowagi. - Odpowiedział z uśmiechem, napełniając kieliszki czerwonym winem.
- Dziękuje, wybacz, że zapytam, ale przymierzam się do tego już od dłuższego czasu... - Zaczęłam nieśmiało.
- Śmiało, pytaj o co chcesz. - Zachęcił mnie do kontynuowania.
- Jesteś zupełnie inny niż Twoi bracia... Dlaczego? Co Cię powstrzymuje od bycia tym do czego zostałeś stworzony? - Zapytałam, Elijah wydawał się być najbliższy mojemu wyobrażeniu o normalnej znajomości, miałam więc nadzieję, że odpowie na moje pytanie bez żadnych ogródek.
- Ja i Finn zawsze byliśmy podobni do naszej matki, natomiast Klaus Kol i Rebekah są prawie identyczni jak nasz ojciec, dlatego też nie morduję bez powodów, jak moi bracia. - Odpowiedział uśmiechem i upił pierwszy łyk spoglądając na mnie z zaciekawieniem. Rozchyliłam usta, by zadać kolejne pytanie, ale pierwotny mi przerwał.
- Caroline, jeśli pozwolisz... Teraz to ja chciałbym Cię o coś zapytać... - Uniosłwszy brwi, oczekiwał na moją reakcję.
- Słucham?
- Kochasz Niklausa? - Wzdrygnęłam się, z początku otworzyłam szeroko oczy, patrzył na mnie spojrzeniem, które wyraźnie mówiło '' Wiem, ale potrzebuję pewności''
- Myślę, że powinniśmy już pójść... - Uciekłam spojrzeniem w stronę Kola, byle tylko nie zagłębiać się dalej w tę rozmowę.
- Nie, Caroline, ja odpowiedziałem, gdy zapytałaś. Byłoby miło gdybyś uczyniła to samo. - Pochwycił moją dłoń. Dlaczego chciał wiedzieć? Przełknęłam ślinę, starając się skleić jakiekolwiek zdanie, które byłoby zgodne z moim myśleniem. Wyczułam, że mogę mu zaufać, nie zawiedzie mnie.
- Cóż... Nie można kochać kogoś, kto zranił Cię tak wiele razy. Ale... Nie można też przestać kochać, ot tak, na pstryknięcie palcami. - Odpowiedziałam wpatrując się w pusty kieliszek na stoliku.
- Tak myślałem, ale wiedz, że nie pozwolę mojemu bratu skrzywdzić Cię po raz kolejny.
- Tak? I co właściwie zrobisz? Zakołkujesz go? Wtedy staniesz się identyczny jak On! - Wycedziłam prosto z mostu, przestała podobać mi się ta rozmowa. Podniosłam swoje ciało z kanapy i udałam się do toalety, zdecydowanie musiałam ochłonąć. Elijah nawet mnie nie zatrzymywał.
Nikogo nie było, żadnej kolejki, tylko mała stara żarówka właśnie kończyła swój żywot. Podeszłam do lustra, by zanurzyć twarz w lodowatej wodzie, która ostudziłaby emocje. Kol zabawiał gości przy stole bilardowym. Słyszałam ich głośne śmiechy, dochodziła już 22.
- Bardzo proszę, kogo my tu mamy! - Przede mną stanęła Rebekah, z trudem odparłam jej silne dłonie starające się wbić mi kołek prosto w serce.
- Co.. Co ty robisz?! Oszalałaś? - Zebrałam się w sobie i odpłaciłam tym samym, tym razem blond piękność wylądowała na ścianie, rozbijając przy tym lustra w drobny mak. Cieszył mnie taki widok.
- Nie mam pojęcia co mój brat w Tobie widzi! - Obdarzyła mnie ironicznym spojrzeniem, mierząc od stóp do głów.
- Może ulepszoną wersję swojej wrednej siostrzyczki? Hm? - Warknęłam.
Naszą kłótnie przerwało głośne chrząknięcie. No tak, brat przybył z ratunkiem do swojej młodszej siostrzyczki.
- Wystarczy! - Elijah powstrzymał siostrę przed kolejnym zamachnięciem, czyli w zasadzie uratował mnie.
- Ty przeciwko mnie? Nie wierzę, że to się dzieje! - Zmroziła go wzrokiem i wyszła.
Reszta wydarzeń działa się naprawdę bardzo szybko. W oddali słyszałam, że przywitała się z Kolem i oboje po chwili zaczęli bawić się w najlepsze. Czułam jedynie świeże i gorące strumienie krwi. Zaszumiało mi w głowie. Miałam tak wielką ochotę dołączyć do nich i zachłysnąć się słodkim napojem życia, ale nie mogłam przecież dać ponieść się chwili, a potem znowu spędzić miesiące na odżałowywaniu.
- Caroline! Caroline!? Słyszysz mnie? - Na czole nagle pojawiło się kilka kropelek potu, powoli oprzytomniałam, wokół mnie była ciemność i znajomy głos.
- El.. Elijah? Muszę tam wrócić, my musimy... - Wymamrotałam kilka słów zupełnie bez sensu.
- Nie Caroline, nie ma tutaj Elijah. Musimy jak najprędzej się stąd wydostać, rozumiesz?! Podaj mi rękę! - Ten głos kogoś mi przypominał, brzmiał jak głos Eleny, jedyne czym się różniła to odwagą. Moja przyjaciółka w takiej chwili pewnie postradała by zmysły.
***
- Do diabła! Nie mogę pozwolić jej umrzeć, rozumiesz?! - Moja słodka Caroline już nie musiała dłużej uciekać, miałem ją w końcu przy sobie.
- Dlatego ją zakołkowałeś? Faktycznie, sprytne. - Odpowiedziała z ironią, nie wiem dlaczego nie mogła tego zrozumieć.
- To źle, że chcę abyśmy znowu byli razem? - Odwarknąłem.
- Oczywiście, że nie! Ale Niklaus, zrozum, że tym sposobem nie zatrzymasz jej przy sobie. - Kolejne kazanie, świetnie.
- Doprawdy? Od kiedy przestrzegasz zasad, Tatio? Gdyby to Elijah był w takiej sytuacji, doskonale wiesz, że zrobiłabyś to samo.
- Nie mieszaj go do tego!
- Taka jest prawda! Widzisz, nawet mi nie zaprzeczyłaś! - Odpowiedziałem z zadowoleniem z siebie.
- Nie mam ochoty kontynuować tej dyskusji. Zatrzymaj się.
- Proszę bardzo. - Otworzyłem jej drzwi, ale oczywiście musiała powiedzieć coś na koniec.
- Paamiętaj, że Cię ostrzegałam, tylko gdy się ockniesz, może być już za późno. - Zniknęła w głębi lasu.
Postanowiłem zrobić małą przerwę, podjechałem na najbliższy parking i otworzyłem bagażnik. Caroline wyglądała jak gdyby spała, pogłaskałem ją delikatnie po policzku i zastanawiałem się, dlaczego właściwie ją kocham. Przysunąłem się bliżej i wyszeptałem.
- Kochana, gdybyś tylko wiedziała jak bardzo mi Ciebie brakowało.Wybacz mi, że wtedy Cię zostawiłem, ale nie mogłem postąpić inaczej, przepraszam Cię najdroższa, za wszystko. Kocham Cię Caroline, dlatego oddaję Ci wolność.
Zdecydowanym ruchem uwolniłem jej ciało od kołka, powoli odradzało się w niej życie. Otworzyła oczy, a ja chciałem, żeby zapamiętała, że wszelkie zło jakiego doznała, jest przeze mnie.
- Klaus? - Cicho westchnęła. Przyglądała mi się przepełniona miłością i wdzięcznością, tak bardzo chciałem ją zatrzymać, tak bardzo chciałem móc cofnąć czas, ale zwyczajnie nie mogłem. Kilka drobnych łez spłynęło po mojej twarzy. Na pewno nie uszło to jej uwadze.
Zamknąłem jej usta delikatnym pocałunkiem i zniknąłem w głębi lasu.
niedziela, 12 sierpnia 2012
Rozdział 7. Dzień 2. cz ll.
Dziękuje za wszystkie komentarze, motywujecie mnie jak cholera! Zapraszam do przeczytania 2 części 7 rozdziału!:)
***
Zająwszy swoje miejsca, czułam, że atmosfera staje się krępująca, przynajmniej dla mnie.
Zanim ruszyliśmy, minęło sporo czasu, Elijah pisał sms-a, a Kol grał w coś na telefonie, chciałam zacząć rozmowę, byleby zalepić czymś tę żenującą ciszę. Udało się, odważyłam się.
- Dokąd jedziemy Elijah? - Zapytałam przełknąwszy ślinę, w oczekiwaniu na rychłą odpowiedź.
- Załatwić pewną sprawę nie cierpiącą zwłoki, mam rację Kol? - Zapiąwszy pasy, uśmiechnął się znacząco do Kola, co Oni kombinowali. Spojrzałam niechętnie na pasażera obok mnie, wydawał się być nie poruszony moją obecnością, w sumie ulżyło mi, bo perspektywa długiej jazdy i ostrej wymiany zdań, z pewnością mnie nie zadowalała.
- Oczywiście bracie, Caroline z pewnością to nie interesuje, ruszajmy więc. - Zmarszczyłam brwi.
Samochód z piskiem opon zaczął swoją podróż w nieznane, a ja wraz z nim.
Nigdy wcześniej nie jechałam z taką prędkością, obrazy za oknem migały jeden za drugim, a ja musiałam poznać odpowiedź na moje pytanie, o co chodzi z Klausem? Co Elijah i Kol mają z tym wspólnego?
- Elijah, chcę porozmawiać o Klausie... Teraz. - Patrzyłam uważnie na Jego reakcje, w nadzieji, że mnie nie spławi.
- Śmiało, pytaj o co chcesz. - Odpowiedział, a Kol ironicznie się zaśmiał przenosząc swój wzrok za okno.
- W jaki sposób Nik się z Wami skontaktował? Przecież to niemożliwe, po wypadku straciłam wszystkie rzeczy, w tym telefon, więc.. - Przerwał mi w połowie.
- Droga Caroline, jeśli chcesz usłyszeć prawdę o Niklausie Mikaelsonie, musisz być przygotowana na każdą ewentualność, nawet tę brutalną. - Odpowiedział stanowczym głosem, a Kol uniósł jedną brew.
- Zapewniam Cię, że przeszłam w życiu tak wiele, że nie ma takiej rzeczy, która byłaby w stanie mnie zaskoczyć. - Wycedziłam z pewnością w głosie.
- Niklaus tak naprawdę zadzwonił do nas wczoraj w nocy, ok.3:00 nad ranem, tak się złożyło, że akurat byliśmy w drodze, by załatwić pewną sprawę, dlatego właśnie spotkałaś nas na tej polanie. Z Mystic Falls wyjechał dobrych kilka tygodni temu, zostawił wszystko za sobą i postanowił Cię odszukać. Nasz brat zawsze był porywczy. Prawda Kol? Powiedział mi, że zgubił Twoje ślady za granicami Mystic Falls i że zaprzestaje na dobre dalszych poszukiwań. Dodał, że już mu nie zależy, ani na Tobie, ani na Nas. Zapytałem więc, czy mamy Cię szukać na własną rękę, zaprzeczył, absolutnie nie chciał o tym słyszeć.
Nie docierało do mnie to co usłyszałam, nie dawałam oznak życia, byłam jak powietrze.
- Czy chcesz, abym kontunował? - Musiał wyczuć moje nagłe zasmucenie, spojrzał w lusterko z pytającym wyrazem twarzy.
Brzmiał tak szczerze, tak przekonywująco, że moje zgliszcza pozostałego życia, rozsypały się niczym starannie ułożony domek z kart. Niklaus mnie okłamał, przez cały czas łkał jak pies prosto w twarz. Dlaczego? Łzy napływały mi do oczu, ale nie mogłam pokazać słabości.
- Daj spokój Elijah, przecież widzisz, że ma już dosyć! - Kol nagle nerwowo wtrącił.
- Nie, w porządku, kontynuuj Elijah, chcę wiedzieć wszystko. - Odpowiedziałam zobojętniona, ale tak naprawdę to łaknęłam więcej i więcej, katowałam się, ale musiałam wyprzeć Klausa z umysłu raz na zawsze.
- Miesiąc temu spędził tydzień w samotni, pisząc jakieś wierszyki, poematy, nieważne, zapewne pisał list do Ciebie, pamiętam, że zachowywał się przy tym jak szaleniec, nie interesowała go krew, ofiary, My, ani Stefan. Następnie poprosił mnie, abym zapakowany starannie list, włożył do Twojego samochodu. Tak też uczyniłem.
- Chwileczkę! List? Jaki list? - Wszystkie znaki na niebie i ziemi jasno wskazywały, o jaki list chodziło, ale musiałam mieć pewność.
- Powinien znajdować się w półce w przedniej masce Twojego samochodu, na pewno byś go nie przeoczyła. - Zapewniał.
- Nie przeoczyłam... - Nie mogłam dalej tego słuchać, mój świat runął na dobre. Jak śmiał pisać ten list w imieniu mojej zmarłej matki? Jak mógł... To ja zdecydowałam się rzucić wszystko dla Niego, dla Nas, by uratować nasz gatunek, a on ze mnie zwyczajnie zakpił. To wszystko wskazuje na to, że nie ma żadnego końca, żadnej wojny, żadnego mordu... Co za kłamca! Powoli spływały na mnie wszystkie wspomnienia, to dlatego nie chciał mówić o bitwie, którą ludzie wytoczyli nieśmiertelnym, sam ją wymyślił... A ja sądziłam, że nie chciał psuć nastroju. Postanowiłam nie opowiadać wszystkiego Elijah, bo swoją naiwnością sprawiłabym przyjemność Kol'owi.
- To chyba wszystko, co chciałam wiedzieć, dziękuje Ci Elijah za szczerość, dziękuje wam obu. - Odpowiedziałam po raz ostatni, opierawszy swoją ciężką głowę o szybę. Wszystko nagle ułożyło się w całość, niczym puzzle. Wszyscy mieli rację co do Niego, od początku. Obwiniałam Elenę, Tylera, Stefana, o mało ich znienawidziłam, a Jego.. Jego zawsze broniłam, czasem nawet odrzucając pomoc najbliższych mi osób. Co za ironia losu, co za chora układanka, w której ostatnio cały czas przegrywam. Zbliżaliśmy się do małego miasteczka, w oddali rysowały się budynki i kilka fabryk. Kol co chwilę patrzył przed siebie, czasem na mnie zerkał, ale nie odezwał się ani słowem.
Elijah przejechał kilka głównych ulic, a mnie z zadumy wyrwały dziwne odgłosy i stukania.
- Słyszałeś Kol? - Wzdrygnąwszy zapytałam.
- Co miałem słyszeć? - Odpowiedział zdezorientowany.
- Cii! - Mruknęłam wytężywszy swój węch i słuch, owe dźwięki dobiegały z naszego samochodu, z początku myślałam, że po prostu ten gruchot wydaje odgłosy starości, ale sekunda po sekundzie stawały się coraz to wyraźniejsze.
- Dajcie spokój! Nie słyszycie? Coś stuka w bagażnik. - Odpowiedziałam starając się wymusić postój, by sprawdzić co jest grane.
- Nie ma powodu do nerwów, Caroline - Odpowiedział opanowanym głosem Elijah. - Zaraz i tak wysiadamy.
- Skoro nie ma, to zatrzymaj samochód. - Powiedziałam jednocześnie spoglądając na Kola, w nadzieji, że może stanie po mojej stronie w tym słownym starciu z Elijah. Ten wykrzywił do mnie swoje usta w ciepłym uśmiechu, po raz pierwszy raz w życiu.
- Słyszysz? Zatrzymaj się, mamy jeszcze trochę czasu, skoro blondi jest taka ciekawa, pozwólmy jej sprawdzić co znajduje się w bagażniku. - Odpowiedział pewnym głosem, nie odwracając ode mnie wzroku.
- Nie ma takiej potrzeby Kol, już mówiłem. - Zaśmiał się sam do siebie, jak gdyby był świadkiem kłótni dwójki rozkapryszonych dzieciaków.
- Czyli jednak coś znajduje się bagażniku? Skoro nie chcesz się zatrzymać, powiedz tylko co to jest? - Wciąż naciskałam.
- Raczej kto to jest - Wtrącił Kol.
- Zapewniam, że nic interesującego. - Odparł Elijah.
- Mimo to, chcę wiedzieć! Czemu zawsze robicie z wszystkiego wielki problem! - Zażądałam, chyba zadziałało.
- Dobrze Caroline, w bagażniku jest pewien dłużnik, który od wieków jest nam winien pewną rzecz, która zresztą należy do nas, jak dalej się domyślasz, wieziemy go na śmierć. - Odpowiedział z wymalowaną satysfakcją na twarzy.
- Czym sobie na to zasłużył? - Zapytałam.
- Cóż, ekhm... Patrząc z perspektywy więzów krwi, jest naszym kuzynem, niestety... Posiada cenną rzecz, właściwie przywłaszczył ją sobie bez pytania. Szukaliśmy jej przez kolejne kilkaset lat, ale nie mogliśmy natrafić na żaden Jego ślad, aż w końcu niedawno, po licznych podejściach i kilku porażkach udało nam się odnaleźć go w Mystic Falls.
- Czekaj, powiedziałeś kuzyn... Czy to znaczy, że też jest pierwotnym? - Dopytywałam z zaciekawieniem.
- Zgadza się. - Wytrzeszczyłam oczy, byłam pewna, że nie ma już więcej pierwotnych.
- Dodatkowo też jest hybrydą, jak Niklaus, odwieczni wrodzy numer 1. - Dodał z uśmiechem, a Kol do Niego dołączył.
- Masz rację bracie, ale musisz przyznać, że to Mark zawsze górował nad Nikiem. - Zaznaczył Kol.
- Taak, tak to prawda, ale..
- Mark? - Przerwałam dyskusję.
- Tak, coś się stało?
- Ha! Widzisz Elijah, na wspomnienie o Vergersenie kobietom nadal kręci się w głowie. - Zaśmiał się Kol.
- Mark? Mark Vergersen? Przecież.. Pracujemy razem, studiowaliśmy na jednym roku, co to ma znaczyć?
- Nie rozumiem Twojego oburzenia Caroline, łączą Cię jakieś relacje z tym błaznem? - Zapytał z zaciekawieniem Kol.
- N..Nie, ale znamy się od dawna, gdyby był wampirem, z pewnością zauważyłabym, że czas go nie dotyczy, a On przecież normalnie się starzał...Jeszcze niedawno pokazywał mi dwa siwe włosy... Nie rozumiem... - Kolejny szok, kolejne pytania, nie wiedziałam jak ja to zniosę, żeby jednocześnie nie zwariować.
- Fakt, Mark zawsze potrafił się nieźle kamuflować, ale że usilnie się postarzał?!... Tego się nie spodziewałem. - Obaj trwali w śmiechu przez kilka sekund.
W tym czasie dojechaliśmy na miejsce.
- Caroline Ty zostajesz w samochodzie. - Rzucił stanowczo Elijah.
- C..Co? Nie! Idę z Wami! - Zaprotestowałam i szybkim ruchem odpięłam pasy, starając się otworzyć drzwi, na nieszczęście były zablokowane.
- Kol! Stój, pomóż mi! No weź! - Krzyczałam z litością. Spojrzał na mnie tylko z lekkim zawahaniem, ale nie postawił się bratu, nie uwolnił mnie.
- Przepraszam Caroline. - Zamknął drzwi.
Oboje poszli w stronę bagażnika, Elijah rozejrzał się dookoła, ale nie otaczało nas nic prócz wielkich starych metalowych wagonów kolejowych. Kol wyciągnął związanego łańcuchami Marka, a ja siedziałam jak wryta, jednocześnie cały czas mocowałam się z drzwiami, które nadal ani drgnęły.
Skupiłam się i z całą swoją siłą wyważyłam drzwi, a te poszybowały kilka metrów w powietrzu, wyszłam, a bracia spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Kol pokręcił głową z zachwytu i uniósł brwi ze zdziwienia, pewnie nie spodziewali się, że mam tyle siły.
- Imponujące! - Powiedział Kol, a ja odpowiedziałam spojrzeniem.
Podeszłam bliżej, a przestraszone oczy Marka na mój widok wytrzeszczyły się w jeszcze większym strachu.
Spojrzałam na Niego i gwałtownym szarpnięciem odkleiłam taśmę, która blokowała mu usta.
- C.. Caroline? Co Ty tu robisz z Nimi? - Cały trząsł się ze strachu, nie mógł uwierzyć, że znam się z Jego kuzynami, ledwo co łapał oddech.
- Do rzeczy Mark, mów gdzie jest ta cenna rzecz.. A.. - Przerwał mi Kol, stał tuż za mną.
- Sztylety, On ma nasze sztylety - Wyszeptał mi do ucha, odgarnęłam lekko włosy, które otarły jednoczesnie o twarz młodszego z braci.
- Dobra, koniec tej zabawy, Kol weź Marka i kończymy to przedstawienie. - Elijah wszystko zawsze traktował jak biznes, nawet teraz. Nie wiedzieć czemu nie protestowałam, Kol ciągnął za sobą obezwładnione ciało Vergersena, ten tylko spojrzał mi w oczy, błagając o litość, o jakąkolwiek reakcję.
- Stój! - Krzyknęłam.
- Daj mi chwilę, a ja to załatwię, odzyskacie sztylety, obiecuję. - Powiedziałam do Elijah, podeszłam do Kola, żeby przejąć pałeczkę, ten tylko w zdziwieniu uniósł brwi i lekko rozchylił usta.
- Szybko doszłaś do siebie blondi! - Zignorowałam to, przejęłam jego ciało i udałam się za jeden z wagonów.
- Na co się patrzycie? Wracajcie do samochodu, zaraz wrócę - Bez słowa mnie posłuchali.
- Kto tu jest tym złym Mark, hm? Pytam się!! - Zagryzałam usta z wściekłości, jak mógł wypominać mi błędy, jednocześnie mnie okłamując.
- Nie wiedziałem jak Ci to powiedzieć, naprawdę Caroline, przepraszam, tak strasznie mi wstyd. - Starał się tłumaczyć jak małe dziecko, które rozlało mleko na środku jadalni, nie mogłam na niego patrzeć, obrzydzał mnie, kopnęłam go z całej siły w splot słoneczny, żeby poczuł ból w całym ciele.
- Nie wiedziałeś co powiedzieć, naprawdę? - Pochyliłam się nad nim.
- Gdzie są sztylety Mark? - Warknęłam patrząc się prosto w jego oczy.
- N.. Nie mam ich przy sobie, są w Mystic Falls w szpitalu. - Odpowiedział, a ja przeklnęłam sama do siebie.
- Słuchaj, to jest ostatni raz kiedy daruję Ci życie, ale jak to wszystko się skończy, weźmiesz tyłek i wyjedziesz stąd raz na zawsze, jasne? - Stanowczo zażądałam, trzymając go za podbródek.
- T..tak, obiecuję. - Wyjęknął.
Odwiązałam łańcuchy jak najciszej potrafiłam, bracia w każdej chwili mogli mnie usłyszeć. Mark stanął na przeciwko mnie i przełkąwszy ślinę powiedział:
- Dziękuje Caroline za darowanie mi życia, jestem Twoim dłużnikiem, przepraszam. - Przez moment łza kręciła się w Jego oku, po kilku sekundach zniknął między wagonami.
Podeszłam do Elijah i zaczęłam grać, pewnie gdyby moje serce biło, wyczułby że kłamię.
- Załatwione. - Otarłam ręce o siebie, żeby wyglądać przekonująco.
- Zabiłaś go? Powiedział gdzie są sztylety? - Zaytał.
- Tak, są w Mystic Falls, w szpitalu w którym pracuję. - Odpowiedziałam spojrzawszy na zmasakrowany samochód, Kol spoglądał na mnie z zaciekawieniem. Nie znałam wcześniej tego wzroku, zawsze przecież byłam idiotką w Jego oczach, coś się dziś zmieniło.
- To co, jedziemy? - Zapytał Elijah dziękując mi za wykonane zadanie.
- Tym? - Wskazałam na samochód pozbawiony drzwi. Zaśmialiśmy się wszyscy razem, Kol wyszedł i dołączył do naszej dwójki.
- Słuchajcie, może jeden dzień spędzimy tutaj, w okolicy są podobno świetne nocne kluby, przydałby się nam odpoczynek i może nawet trochę zabawy w rozpruwaczy, hm? - Spojrzał na nas zachęcająco opierając się łokciem o dach samochodu. Słońce padało prosto na Jego twarz, pierwszy raz w życiu nie zakpił ze mnie, nie zadrwił, nie spojrzał ironicznie, ani nie wykrzywił ust w sarkastycznym uśmiechu. Chciałam dać mu znać, że właśnie taki stan rzeczy mi odpowiada.
- Tak jest o wiele lepiej. - Mrugnęłam do Niego i całą trójką poszliśmy przed siebie, słońce powoli zbliżało się ku zachodowi, a ja czułam, że wszystkie problemy zniknęły, nigdy w życiu nie przypuszczałam, że towarzystwo dwóch pierwotnych tak bardzo mi pomoże. Cóż, najważniejsze, że nie ma żadnego końca, ani planowanego ataku na niesmiertelnych. Nasz gatunek jest bezpieczny.
- Wygląda na to, że przeżyję, mamo. - Mruknęłam do siebie, spojrzawszy w pomarańczowe niebo nade mną.
***
Zająwszy swoje miejsca, czułam, że atmosfera staje się krępująca, przynajmniej dla mnie.
Zanim ruszyliśmy, minęło sporo czasu, Elijah pisał sms-a, a Kol grał w coś na telefonie, chciałam zacząć rozmowę, byleby zalepić czymś tę żenującą ciszę. Udało się, odważyłam się.
- Dokąd jedziemy Elijah? - Zapytałam przełknąwszy ślinę, w oczekiwaniu na rychłą odpowiedź.
- Załatwić pewną sprawę nie cierpiącą zwłoki, mam rację Kol? - Zapiąwszy pasy, uśmiechnął się znacząco do Kola, co Oni kombinowali. Spojrzałam niechętnie na pasażera obok mnie, wydawał się być nie poruszony moją obecnością, w sumie ulżyło mi, bo perspektywa długiej jazdy i ostrej wymiany zdań, z pewnością mnie nie zadowalała.
- Oczywiście bracie, Caroline z pewnością to nie interesuje, ruszajmy więc. - Zmarszczyłam brwi.
Samochód z piskiem opon zaczął swoją podróż w nieznane, a ja wraz z nim.
Nigdy wcześniej nie jechałam z taką prędkością, obrazy za oknem migały jeden za drugim, a ja musiałam poznać odpowiedź na moje pytanie, o co chodzi z Klausem? Co Elijah i Kol mają z tym wspólnego?
- Elijah, chcę porozmawiać o Klausie... Teraz. - Patrzyłam uważnie na Jego reakcje, w nadzieji, że mnie nie spławi.
- Śmiało, pytaj o co chcesz. - Odpowiedział, a Kol ironicznie się zaśmiał przenosząc swój wzrok za okno.
- W jaki sposób Nik się z Wami skontaktował? Przecież to niemożliwe, po wypadku straciłam wszystkie rzeczy, w tym telefon, więc.. - Przerwał mi w połowie.
- Droga Caroline, jeśli chcesz usłyszeć prawdę o Niklausie Mikaelsonie, musisz być przygotowana na każdą ewentualność, nawet tę brutalną. - Odpowiedział stanowczym głosem, a Kol uniósł jedną brew.
- Zapewniam Cię, że przeszłam w życiu tak wiele, że nie ma takiej rzeczy, która byłaby w stanie mnie zaskoczyć. - Wycedziłam z pewnością w głosie.
- Niklaus tak naprawdę zadzwonił do nas wczoraj w nocy, ok.3:00 nad ranem, tak się złożyło, że akurat byliśmy w drodze, by załatwić pewną sprawę, dlatego właśnie spotkałaś nas na tej polanie. Z Mystic Falls wyjechał dobrych kilka tygodni temu, zostawił wszystko za sobą i postanowił Cię odszukać. Nasz brat zawsze był porywczy. Prawda Kol? Powiedział mi, że zgubił Twoje ślady za granicami Mystic Falls i że zaprzestaje na dobre dalszych poszukiwań. Dodał, że już mu nie zależy, ani na Tobie, ani na Nas. Zapytałem więc, czy mamy Cię szukać na własną rękę, zaprzeczył, absolutnie nie chciał o tym słyszeć.
Nie docierało do mnie to co usłyszałam, nie dawałam oznak życia, byłam jak powietrze.
- Czy chcesz, abym kontunował? - Musiał wyczuć moje nagłe zasmucenie, spojrzał w lusterko z pytającym wyrazem twarzy.
Brzmiał tak szczerze, tak przekonywująco, że moje zgliszcza pozostałego życia, rozsypały się niczym starannie ułożony domek z kart. Niklaus mnie okłamał, przez cały czas łkał jak pies prosto w twarz. Dlaczego? Łzy napływały mi do oczu, ale nie mogłam pokazać słabości.
- Daj spokój Elijah, przecież widzisz, że ma już dosyć! - Kol nagle nerwowo wtrącił.
- Nie, w porządku, kontynuuj Elijah, chcę wiedzieć wszystko. - Odpowiedziałam zobojętniona, ale tak naprawdę to łaknęłam więcej i więcej, katowałam się, ale musiałam wyprzeć Klausa z umysłu raz na zawsze.
- Miesiąc temu spędził tydzień w samotni, pisząc jakieś wierszyki, poematy, nieważne, zapewne pisał list do Ciebie, pamiętam, że zachowywał się przy tym jak szaleniec, nie interesowała go krew, ofiary, My, ani Stefan. Następnie poprosił mnie, abym zapakowany starannie list, włożył do Twojego samochodu. Tak też uczyniłem.
- Chwileczkę! List? Jaki list? - Wszystkie znaki na niebie i ziemi jasno wskazywały, o jaki list chodziło, ale musiałam mieć pewność.
- Powinien znajdować się w półce w przedniej masce Twojego samochodu, na pewno byś go nie przeoczyła. - Zapewniał.
- Nie przeoczyłam... - Nie mogłam dalej tego słuchać, mój świat runął na dobre. Jak śmiał pisać ten list w imieniu mojej zmarłej matki? Jak mógł... To ja zdecydowałam się rzucić wszystko dla Niego, dla Nas, by uratować nasz gatunek, a on ze mnie zwyczajnie zakpił. To wszystko wskazuje na to, że nie ma żadnego końca, żadnej wojny, żadnego mordu... Co za kłamca! Powoli spływały na mnie wszystkie wspomnienia, to dlatego nie chciał mówić o bitwie, którą ludzie wytoczyli nieśmiertelnym, sam ją wymyślił... A ja sądziłam, że nie chciał psuć nastroju. Postanowiłam nie opowiadać wszystkiego Elijah, bo swoją naiwnością sprawiłabym przyjemność Kol'owi.
- To chyba wszystko, co chciałam wiedzieć, dziękuje Ci Elijah za szczerość, dziękuje wam obu. - Odpowiedziałam po raz ostatni, opierawszy swoją ciężką głowę o szybę. Wszystko nagle ułożyło się w całość, niczym puzzle. Wszyscy mieli rację co do Niego, od początku. Obwiniałam Elenę, Tylera, Stefana, o mało ich znienawidziłam, a Jego.. Jego zawsze broniłam, czasem nawet odrzucając pomoc najbliższych mi osób. Co za ironia losu, co za chora układanka, w której ostatnio cały czas przegrywam. Zbliżaliśmy się do małego miasteczka, w oddali rysowały się budynki i kilka fabryk. Kol co chwilę patrzył przed siebie, czasem na mnie zerkał, ale nie odezwał się ani słowem.
Elijah przejechał kilka głównych ulic, a mnie z zadumy wyrwały dziwne odgłosy i stukania.
- Słyszałeś Kol? - Wzdrygnąwszy zapytałam.
- Co miałem słyszeć? - Odpowiedział zdezorientowany.
- Cii! - Mruknęłam wytężywszy swój węch i słuch, owe dźwięki dobiegały z naszego samochodu, z początku myślałam, że po prostu ten gruchot wydaje odgłosy starości, ale sekunda po sekundzie stawały się coraz to wyraźniejsze.
- Dajcie spokój! Nie słyszycie? Coś stuka w bagażnik. - Odpowiedziałam starając się wymusić postój, by sprawdzić co jest grane.
- Nie ma powodu do nerwów, Caroline - Odpowiedział opanowanym głosem Elijah. - Zaraz i tak wysiadamy.
- Skoro nie ma, to zatrzymaj samochód. - Powiedziałam jednocześnie spoglądając na Kola, w nadzieji, że może stanie po mojej stronie w tym słownym starciu z Elijah. Ten wykrzywił do mnie swoje usta w ciepłym uśmiechu, po raz pierwszy raz w życiu.
- Słyszysz? Zatrzymaj się, mamy jeszcze trochę czasu, skoro blondi jest taka ciekawa, pozwólmy jej sprawdzić co znajduje się w bagażniku. - Odpowiedział pewnym głosem, nie odwracając ode mnie wzroku.
- Nie ma takiej potrzeby Kol, już mówiłem. - Zaśmiał się sam do siebie, jak gdyby był świadkiem kłótni dwójki rozkapryszonych dzieciaków.
- Czyli jednak coś znajduje się bagażniku? Skoro nie chcesz się zatrzymać, powiedz tylko co to jest? - Wciąż naciskałam.
- Raczej kto to jest - Wtrącił Kol.
- Zapewniam, że nic interesującego. - Odparł Elijah.
- Mimo to, chcę wiedzieć! Czemu zawsze robicie z wszystkiego wielki problem! - Zażądałam, chyba zadziałało.
- Dobrze Caroline, w bagażniku jest pewien dłużnik, który od wieków jest nam winien pewną rzecz, która zresztą należy do nas, jak dalej się domyślasz, wieziemy go na śmierć. - Odpowiedział z wymalowaną satysfakcją na twarzy.
- Czym sobie na to zasłużył? - Zapytałam.
- Cóż, ekhm... Patrząc z perspektywy więzów krwi, jest naszym kuzynem, niestety... Posiada cenną rzecz, właściwie przywłaszczył ją sobie bez pytania. Szukaliśmy jej przez kolejne kilkaset lat, ale nie mogliśmy natrafić na żaden Jego ślad, aż w końcu niedawno, po licznych podejściach i kilku porażkach udało nam się odnaleźć go w Mystic Falls.
- Czekaj, powiedziałeś kuzyn... Czy to znaczy, że też jest pierwotnym? - Dopytywałam z zaciekawieniem.
- Zgadza się. - Wytrzeszczyłam oczy, byłam pewna, że nie ma już więcej pierwotnych.
- Dodatkowo też jest hybrydą, jak Niklaus, odwieczni wrodzy numer 1. - Dodał z uśmiechem, a Kol do Niego dołączył.
- Masz rację bracie, ale musisz przyznać, że to Mark zawsze górował nad Nikiem. - Zaznaczył Kol.
- Taak, tak to prawda, ale..
- Mark? - Przerwałam dyskusję.
- Tak, coś się stało?
- Ha! Widzisz Elijah, na wspomnienie o Vergersenie kobietom nadal kręci się w głowie. - Zaśmiał się Kol.
- Mark? Mark Vergersen? Przecież.. Pracujemy razem, studiowaliśmy na jednym roku, co to ma znaczyć?
- Nie rozumiem Twojego oburzenia Caroline, łączą Cię jakieś relacje z tym błaznem? - Zapytał z zaciekawieniem Kol.
- N..Nie, ale znamy się od dawna, gdyby był wampirem, z pewnością zauważyłabym, że czas go nie dotyczy, a On przecież normalnie się starzał...Jeszcze niedawno pokazywał mi dwa siwe włosy... Nie rozumiem... - Kolejny szok, kolejne pytania, nie wiedziałam jak ja to zniosę, żeby jednocześnie nie zwariować.
- Fakt, Mark zawsze potrafił się nieźle kamuflować, ale że usilnie się postarzał?!... Tego się nie spodziewałem. - Obaj trwali w śmiechu przez kilka sekund.
W tym czasie dojechaliśmy na miejsce.
- Caroline Ty zostajesz w samochodzie. - Rzucił stanowczo Elijah.
- C..Co? Nie! Idę z Wami! - Zaprotestowałam i szybkim ruchem odpięłam pasy, starając się otworzyć drzwi, na nieszczęście były zablokowane.
- Kol! Stój, pomóż mi! No weź! - Krzyczałam z litością. Spojrzał na mnie tylko z lekkim zawahaniem, ale nie postawił się bratu, nie uwolnił mnie.
- Przepraszam Caroline. - Zamknął drzwi.
Oboje poszli w stronę bagażnika, Elijah rozejrzał się dookoła, ale nie otaczało nas nic prócz wielkich starych metalowych wagonów kolejowych. Kol wyciągnął związanego łańcuchami Marka, a ja siedziałam jak wryta, jednocześnie cały czas mocowałam się z drzwiami, które nadal ani drgnęły.
Skupiłam się i z całą swoją siłą wyważyłam drzwi, a te poszybowały kilka metrów w powietrzu, wyszłam, a bracia spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Kol pokręcił głową z zachwytu i uniósł brwi ze zdziwienia, pewnie nie spodziewali się, że mam tyle siły.
- Imponujące! - Powiedział Kol, a ja odpowiedziałam spojrzeniem.
Podeszłam bliżej, a przestraszone oczy Marka na mój widok wytrzeszczyły się w jeszcze większym strachu.
Spojrzałam na Niego i gwałtownym szarpnięciem odkleiłam taśmę, która blokowała mu usta.
- C.. Caroline? Co Ty tu robisz z Nimi? - Cały trząsł się ze strachu, nie mógł uwierzyć, że znam się z Jego kuzynami, ledwo co łapał oddech.
- Do rzeczy Mark, mów gdzie jest ta cenna rzecz.. A.. - Przerwał mi Kol, stał tuż za mną.
- Sztylety, On ma nasze sztylety - Wyszeptał mi do ucha, odgarnęłam lekko włosy, które otarły jednoczesnie o twarz młodszego z braci.
- Dobra, koniec tej zabawy, Kol weź Marka i kończymy to przedstawienie. - Elijah wszystko zawsze traktował jak biznes, nawet teraz. Nie wiedzieć czemu nie protestowałam, Kol ciągnął za sobą obezwładnione ciało Vergersena, ten tylko spojrzał mi w oczy, błagając o litość, o jakąkolwiek reakcję.
- Stój! - Krzyknęłam.
- Daj mi chwilę, a ja to załatwię, odzyskacie sztylety, obiecuję. - Powiedziałam do Elijah, podeszłam do Kola, żeby przejąć pałeczkę, ten tylko w zdziwieniu uniósł brwi i lekko rozchylił usta.
- Szybko doszłaś do siebie blondi! - Zignorowałam to, przejęłam jego ciało i udałam się za jeden z wagonów.
- Na co się patrzycie? Wracajcie do samochodu, zaraz wrócę - Bez słowa mnie posłuchali.
- Kto tu jest tym złym Mark, hm? Pytam się!! - Zagryzałam usta z wściekłości, jak mógł wypominać mi błędy, jednocześnie mnie okłamując.
- Nie wiedziałem jak Ci to powiedzieć, naprawdę Caroline, przepraszam, tak strasznie mi wstyd. - Starał się tłumaczyć jak małe dziecko, które rozlało mleko na środku jadalni, nie mogłam na niego patrzeć, obrzydzał mnie, kopnęłam go z całej siły w splot słoneczny, żeby poczuł ból w całym ciele.
- Nie wiedziałeś co powiedzieć, naprawdę? - Pochyliłam się nad nim.
- Gdzie są sztylety Mark? - Warknęłam patrząc się prosto w jego oczy.
- N.. Nie mam ich przy sobie, są w Mystic Falls w szpitalu. - Odpowiedział, a ja przeklnęłam sama do siebie.
- Słuchaj, to jest ostatni raz kiedy daruję Ci życie, ale jak to wszystko się skończy, weźmiesz tyłek i wyjedziesz stąd raz na zawsze, jasne? - Stanowczo zażądałam, trzymając go za podbródek.
- T..tak, obiecuję. - Wyjęknął.
Odwiązałam łańcuchy jak najciszej potrafiłam, bracia w każdej chwili mogli mnie usłyszeć. Mark stanął na przeciwko mnie i przełkąwszy ślinę powiedział:
- Dziękuje Caroline za darowanie mi życia, jestem Twoim dłużnikiem, przepraszam. - Przez moment łza kręciła się w Jego oku, po kilku sekundach zniknął między wagonami.
Podeszłam do Elijah i zaczęłam grać, pewnie gdyby moje serce biło, wyczułby że kłamię.
- Załatwione. - Otarłam ręce o siebie, żeby wyglądać przekonująco.
- Zabiłaś go? Powiedział gdzie są sztylety? - Zaytał.
- Tak, są w Mystic Falls, w szpitalu w którym pracuję. - Odpowiedziałam spojrzawszy na zmasakrowany samochód, Kol spoglądał na mnie z zaciekawieniem. Nie znałam wcześniej tego wzroku, zawsze przecież byłam idiotką w Jego oczach, coś się dziś zmieniło.
- To co, jedziemy? - Zapytał Elijah dziękując mi za wykonane zadanie.
- Tym? - Wskazałam na samochód pozbawiony drzwi. Zaśmialiśmy się wszyscy razem, Kol wyszedł i dołączył do naszej dwójki.
- Słuchajcie, może jeden dzień spędzimy tutaj, w okolicy są podobno świetne nocne kluby, przydałby się nam odpoczynek i może nawet trochę zabawy w rozpruwaczy, hm? - Spojrzał na nas zachęcająco opierając się łokciem o dach samochodu. Słońce padało prosto na Jego twarz, pierwszy raz w życiu nie zakpił ze mnie, nie zadrwił, nie spojrzał ironicznie, ani nie wykrzywił ust w sarkastycznym uśmiechu. Chciałam dać mu znać, że właśnie taki stan rzeczy mi odpowiada.
- Tak jest o wiele lepiej. - Mrugnęłam do Niego i całą trójką poszliśmy przed siebie, słońce powoli zbliżało się ku zachodowi, a ja czułam, że wszystkie problemy zniknęły, nigdy w życiu nie przypuszczałam, że towarzystwo dwóch pierwotnych tak bardzo mi pomoże. Cóż, najważniejsze, że nie ma żadnego końca, ani planowanego ataku na niesmiertelnych. Nasz gatunek jest bezpieczny.
- Wygląda na to, że przeżyję, mamo. - Mruknęłam do siebie, spojrzawszy w pomarańczowe niebo nade mną.
sobota, 11 sierpnia 2012
Rozdział 7. Dzień 1. cz l.
Nastał cichy poranek, a moje jestestwo stanęło przed znakiem zapytania.
W mojej głowie wciąż słyszałam Jego głos, ostatni dźwięk jego słów, nie wiem gdzie był, ale czułam, że to koniec. Podźwignęłam swoje ciężkie, zbrudzone piachem ciało i przetarwszy smutne oczy, musiałam zmierzyć się z życiem po raz kolejny, wokół mnie nadal las, gąszcz przeróżnych roślin i małych skamielin.
Moim zadaniem było znaleźć jakieś pożywienie, by nabrać sił do dalszych poszukiwań, bowiem zaprzestanie ich było równoznaczne z poddaniem się, a mama z pewnością by tego nie chciała. Była moim motorem napędowym. Gdybym nie znalazła tego listu, zapewne nie zależałoby mi na dalszym istnieniu i rozłożyłabym ręce w geście poddania się losowi.
Przede mną roztaczała się szeroka ściana drzew, wydawała się być bramą do czegoś węcej, niż tylko kolejnych krzewów i kamieni, skierowałam się w jej stronę, rozerwałam kilka kolczastych gałęzi i nie myliłam się.
Ku moim oczom ukazał się złoty dywan usłany z najrozmaitszych zbóż i maków, a na jego krańcu horyzont, nic więcej. Przebiegłam polanę w nieuchwytnym dla ludzkiego oka tempie i rozejrzałam się wokół siebie.
Obróciłam się raz jeszcze, by mieć pewność, że teren jest czysty, nagle moje loki zatańczyły w rytm wiatru, na głos czyichś słów.
- Elijah. - Wymruczałam zszokowana, nie mogłam w to uwierzyć.
- Zachowuj się ciszej Kol - Usłyszawszy głos , obudził się we mnie demon żądny wyjaśnień i zemsty.
Przez dobre kilka minut szukałam ich śladów, prowadziło mnie tylko echo ich szeptów.
Przede mną pojawiła się wydeptana ścieżka, prawdopodobnie kilka rolników stworzyło ją przede mną, czułam świeży zapach skoszonej trawy wokół małej chatki stojącej nieopodal mnie, minęłam ją bez zastanowienia, chociaż perspektywa gorącego strumienia krwi, który pewnie był w zasięgu mojej ręki, kusił mnie niemiłosiernie. Na wspomnienie o Klausie, ta myśl odpłynęła w obszar obojętności, znajdujący się w moim umyśle. Nik był na pierwszym miejscu w tej chwili, nic innego nie miało znaczenia.
Spojrzałam za siebie, a moim oczom ukazał się Kol w towarzystwie jak zawsze elegancko ubranego Elijah.
- Witaj Caroline - Wykrzywił swoje usta w ironiczym uśmieszku, pomyślałam, że ten szczegół łączy każdego z braci Mikaelson, moje rysy na twarzy natychmiastowo stężały, rzuciłam się na Niego.
- Hej, Hej spokojnie blondi! - Odepchnął mnie z łatwością, w mig znalazł się nade mną. Elijah nawet nie zareagował, w sumie nie oczekiwałam tego.
- Teraz poproszę Cię, żebyś stąd zniknęła, a Ty posłusznie wykonasz mój rozkaz. - Trzymał swoje dłonie na moich ustach, żebym broń boże nie pisnęła słówka, czego się tak bał?
Postanowiłam go przechytrzyć, podniosłam ręcę w geście poddania i spojrzałam mu w oczy, miał odebrać to jako znak pokoju. Puścił mnie, a ja doprowadziwszy się do ładu sprowokowałam rozmowę, musiałam go zatrzymać, żeby dowiedzieć się co jest grane.
- Posłuchaj mnie, Kol, gramy w tej samej drużynie, nie musisz się na mnie rzucać, jasne? - Powiedziałam spokojnym tonem. Przez dłuższą chwilę nie robił nic innego, tylko się we mnie wpatrywał.
- Słodka Caroline, co Ty tu właściwie robisz? - Chyba łyknął haczyk. - Kontynuowałam zatem swój plan.
- Kol, daj spokój, nie mamy czasu na zabawy. - Elijah chwycił go za ramię starając się odejść.
- Szukam waszego brata, mieliśmy wypadek, potem straciłam rozeznanie, On zniknął i...
- Mieliście wypadek, doprawdy? haha! - Odpowiedziawszy ironicznie, skrzyżował swoje ręce na piersi.
- Wiem, że masz mnie za idiotkę, ale nie zatraciłam jeszcze rozumu, a tym bardziej pamięci, więc daruj sobie, to na mnie nie działa. - Wycedziłam.
- Słyszysz, Elijah? - Nie odwracał wzroku, tylko wpatrywał się z sarkazmem na ustach.
- Mieli wypadek! Co za niespodzianka! Bo właśnie przed chwilą nasz brat opowiedział nam inną historię, prawda bracie? - Podszedł kilka kroków bliżej, żeby zobaczyć jak zareaguje, wpatrywał się z przechyloną lekko głową, trwając w uśmieszku, którego nie znosiłam.
- Widzieliście Go? Gdzie? Gdzie jest Klaus?! - Przeszłam obojętnie obok Kola z nadzieją, że Elijah będzie tym, który powie mi prawdę.
- Posłuchaj, Caroline... - Zaczął niepewnie, przerwałam mu.
- Wiem, że Ty jeden możesz powiedzieć mi prawdę, Elijah, błagam, gdzie On jest? - Roztargniona starałam się wymusić litość na jednym z braci, który zawsze wydawał mi się być najbardziej ułożony z nich wszystkich.
- Kol ma rację... - Podniósł wzrok spojrzawszy na mnie.
- Niklaus dzwonił do Nas przed chwilą, powiedział, że nigdzie nie mógł Cię znaleźć i... że wraca, a wyjechał z domu kilka tygodni temu, dodał, żebyśmy Cię nie szukali i nie rozmawiali z Tobą, jeśli Cię znajdziemy. Sprawiał wrażenie zrezygnowanego.
- C..Co? Do diabła, siedzieliśmy w jednym samochodzie, dzwonił telefon, trochę się posprzeczaliśmy, al.. ale do końca był ze mną, przejechał za mną dobrych kilkaset kilometrów, nie kłam!!! - Zaczęłam walić pięściami po Elijah, nie reagował, nie starał się mnie nawet uspokoić.
- Przykro mi, Caroline. - Ponownie spojrzał mi w oczy, starając się udowodnić swoje racje, ale przeszłam obok niego obojętnie, starając sobie poukładać to wszystko w jedną całość.
- Nie wierzę.. Nie zrobiłby tego, nie Nik... - Z nerwów prawie wyrwałam sobie włosy.
- Przepraszam za mojego brata, naprawdę. - Dodał Elijah spuszczając wzrok na ziemię.
- Kol, czas na nas, idziemy.
- Żegnaj blondi. - Posłał mi ironicznego całusa na pożegnanie, nie mogłam pozwolić, żeby odeszli, a ja musiałabym znowu szukać punktu zaczepienia.
- Elijah! Zaczekaj! - Oboje się odwrócili. - Jadę z wami! - Odpowiedziałam i podbiegłam do Nich.
- No i co chcesz zwojować, księżniczko Power Rangers? Nie starczy Ci dowodów na to, że nasz brat to kawał dupka? - Zapytał Kol, udałam, że epitet jakim mnie określił, kompletnie na mnie nie zadziałał.
- Chcę dowiedzieć się prawdy, tylko tyle. - Odpowiedziałam bez żadnych emocji na twarzy.
- Prawdy? Chcesz prawdy? Dobrze, w porządku, zatem twoja sprawa. - Odpowiedział i odwrócił się ode mnie.
- Kol, nie zachowuj się jak dziecko. - Odparł Elijah, a ja posłałam Mu spojrzenie na znak sojuszu, odpowiedział tym samym.
Przez resztę drogi powrotnej nie odzywaliśmy się ani słowem, ja starałam się uporządkować te wszystkie ifnormacje, pierwotni kreślili w powietrzu jakieś schematy, nie wiem o co chodziło, ale wyglądali strasznie zabawnie.
Podążałam za nimi w odległości ok.5/6 metrów, żaden z nich ani razu nie zapytał czy czegoś mi potrzeba, czy w ogóle dalej idę za Nimi. Tak bardzo różnili się od siebie, każdy z braci miał swoją własną złożoną osobowość, ale żaden nie był taki jak Niklaus, nie mam pojęcia czy to prawda, co mówił Elijah, ale nie spocznę, dopóki nie dowiem się co jest grane i gdzie jest Klaus.
Gdy dotarliśmy do parkingu, Elijah przejął rolę kierowcy, Kol rzucił mu kluczyki, a ja chciałam usiąść na przednim siedzeniu obok, niestety miejsce było zawalone jakimiś projektami i pudłami wypchanymi jakimiś antykami. Dwa wolne miejsca były na tylnym siedzeniu, czyli malowała się świetna podróż powrotna w towarzystwie Kola u boku... - Cudownie. - Mruknęłam do siebie, a Kol otworzył mi drzwi puszczając do mnie oczko. - Wykrzywiłam usta w szoku. - co to ma znaczyć, co za kretyn... Westchnąwszy sama do siebie, zajęłam swoje miejsce.
W mojej głowie wciąż słyszałam Jego głos, ostatni dźwięk jego słów, nie wiem gdzie był, ale czułam, że to koniec. Podźwignęłam swoje ciężkie, zbrudzone piachem ciało i przetarwszy smutne oczy, musiałam zmierzyć się z życiem po raz kolejny, wokół mnie nadal las, gąszcz przeróżnych roślin i małych skamielin.
Moim zadaniem było znaleźć jakieś pożywienie, by nabrać sił do dalszych poszukiwań, bowiem zaprzestanie ich było równoznaczne z poddaniem się, a mama z pewnością by tego nie chciała. Była moim motorem napędowym. Gdybym nie znalazła tego listu, zapewne nie zależałoby mi na dalszym istnieniu i rozłożyłabym ręce w geście poddania się losowi.
Przede mną roztaczała się szeroka ściana drzew, wydawała się być bramą do czegoś węcej, niż tylko kolejnych krzewów i kamieni, skierowałam się w jej stronę, rozerwałam kilka kolczastych gałęzi i nie myliłam się.
Ku moim oczom ukazał się złoty dywan usłany z najrozmaitszych zbóż i maków, a na jego krańcu horyzont, nic więcej. Przebiegłam polanę w nieuchwytnym dla ludzkiego oka tempie i rozejrzałam się wokół siebie.
Obróciłam się raz jeszcze, by mieć pewność, że teren jest czysty, nagle moje loki zatańczyły w rytm wiatru, na głos czyichś słów.
- Elijah. - Wymruczałam zszokowana, nie mogłam w to uwierzyć.
- Zachowuj się ciszej Kol - Usłyszawszy głos , obudził się we mnie demon żądny wyjaśnień i zemsty.
Przez dobre kilka minut szukałam ich śladów, prowadziło mnie tylko echo ich szeptów.
Przede mną pojawiła się wydeptana ścieżka, prawdopodobnie kilka rolników stworzyło ją przede mną, czułam świeży zapach skoszonej trawy wokół małej chatki stojącej nieopodal mnie, minęłam ją bez zastanowienia, chociaż perspektywa gorącego strumienia krwi, który pewnie był w zasięgu mojej ręki, kusił mnie niemiłosiernie. Na wspomnienie o Klausie, ta myśl odpłynęła w obszar obojętności, znajdujący się w moim umyśle. Nik był na pierwszym miejscu w tej chwili, nic innego nie miało znaczenia.
Spojrzałam za siebie, a moim oczom ukazał się Kol w towarzystwie jak zawsze elegancko ubranego Elijah.
- Witaj Caroline - Wykrzywił swoje usta w ironiczym uśmieszku, pomyślałam, że ten szczegół łączy każdego z braci Mikaelson, moje rysy na twarzy natychmiastowo stężały, rzuciłam się na Niego.
- Hej, Hej spokojnie blondi! - Odepchnął mnie z łatwością, w mig znalazł się nade mną. Elijah nawet nie zareagował, w sumie nie oczekiwałam tego.
- Teraz poproszę Cię, żebyś stąd zniknęła, a Ty posłusznie wykonasz mój rozkaz. - Trzymał swoje dłonie na moich ustach, żebym broń boże nie pisnęła słówka, czego się tak bał?
Postanowiłam go przechytrzyć, podniosłam ręcę w geście poddania i spojrzałam mu w oczy, miał odebrać to jako znak pokoju. Puścił mnie, a ja doprowadziwszy się do ładu sprowokowałam rozmowę, musiałam go zatrzymać, żeby dowiedzieć się co jest grane.
- Posłuchaj mnie, Kol, gramy w tej samej drużynie, nie musisz się na mnie rzucać, jasne? - Powiedziałam spokojnym tonem. Przez dłuższą chwilę nie robił nic innego, tylko się we mnie wpatrywał.
- Słodka Caroline, co Ty tu właściwie robisz? - Chyba łyknął haczyk. - Kontynuowałam zatem swój plan.
- Kol, daj spokój, nie mamy czasu na zabawy. - Elijah chwycił go za ramię starając się odejść.
- Szukam waszego brata, mieliśmy wypadek, potem straciłam rozeznanie, On zniknął i...
- Mieliście wypadek, doprawdy? haha! - Odpowiedziawszy ironicznie, skrzyżował swoje ręce na piersi.
- Wiem, że masz mnie za idiotkę, ale nie zatraciłam jeszcze rozumu, a tym bardziej pamięci, więc daruj sobie, to na mnie nie działa. - Wycedziłam.
- Słyszysz, Elijah? - Nie odwracał wzroku, tylko wpatrywał się z sarkazmem na ustach.
- Mieli wypadek! Co za niespodzianka! Bo właśnie przed chwilą nasz brat opowiedział nam inną historię, prawda bracie? - Podszedł kilka kroków bliżej, żeby zobaczyć jak zareaguje, wpatrywał się z przechyloną lekko głową, trwając w uśmieszku, którego nie znosiłam.
- Widzieliście Go? Gdzie? Gdzie jest Klaus?! - Przeszłam obojętnie obok Kola z nadzieją, że Elijah będzie tym, który powie mi prawdę.
- Posłuchaj, Caroline... - Zaczął niepewnie, przerwałam mu.
- Wiem, że Ty jeden możesz powiedzieć mi prawdę, Elijah, błagam, gdzie On jest? - Roztargniona starałam się wymusić litość na jednym z braci, który zawsze wydawał mi się być najbardziej ułożony z nich wszystkich.
- Kol ma rację... - Podniósł wzrok spojrzawszy na mnie.
- Niklaus dzwonił do Nas przed chwilą, powiedział, że nigdzie nie mógł Cię znaleźć i... że wraca, a wyjechał z domu kilka tygodni temu, dodał, żebyśmy Cię nie szukali i nie rozmawiali z Tobą, jeśli Cię znajdziemy. Sprawiał wrażenie zrezygnowanego.
- C..Co? Do diabła, siedzieliśmy w jednym samochodzie, dzwonił telefon, trochę się posprzeczaliśmy, al.. ale do końca był ze mną, przejechał za mną dobrych kilkaset kilometrów, nie kłam!!! - Zaczęłam walić pięściami po Elijah, nie reagował, nie starał się mnie nawet uspokoić.
- Przykro mi, Caroline. - Ponownie spojrzał mi w oczy, starając się udowodnić swoje racje, ale przeszłam obok niego obojętnie, starając sobie poukładać to wszystko w jedną całość.
- Nie wierzę.. Nie zrobiłby tego, nie Nik... - Z nerwów prawie wyrwałam sobie włosy.
- Przepraszam za mojego brata, naprawdę. - Dodał Elijah spuszczając wzrok na ziemię.
- Kol, czas na nas, idziemy.
- Żegnaj blondi. - Posłał mi ironicznego całusa na pożegnanie, nie mogłam pozwolić, żeby odeszli, a ja musiałabym znowu szukać punktu zaczepienia.
- Elijah! Zaczekaj! - Oboje się odwrócili. - Jadę z wami! - Odpowiedziałam i podbiegłam do Nich.
- No i co chcesz zwojować, księżniczko Power Rangers? Nie starczy Ci dowodów na to, że nasz brat to kawał dupka? - Zapytał Kol, udałam, że epitet jakim mnie określił, kompletnie na mnie nie zadziałał.
- Chcę dowiedzieć się prawdy, tylko tyle. - Odpowiedziałam bez żadnych emocji na twarzy.
- Prawdy? Chcesz prawdy? Dobrze, w porządku, zatem twoja sprawa. - Odpowiedział i odwrócił się ode mnie.
- Kol, nie zachowuj się jak dziecko. - Odparł Elijah, a ja posłałam Mu spojrzenie na znak sojuszu, odpowiedział tym samym.
Przez resztę drogi powrotnej nie odzywaliśmy się ani słowem, ja starałam się uporządkować te wszystkie ifnormacje, pierwotni kreślili w powietrzu jakieś schematy, nie wiem o co chodziło, ale wyglądali strasznie zabawnie.
Podążałam za nimi w odległości ok.5/6 metrów, żaden z nich ani razu nie zapytał czy czegoś mi potrzeba, czy w ogóle dalej idę za Nimi. Tak bardzo różnili się od siebie, każdy z braci miał swoją własną złożoną osobowość, ale żaden nie był taki jak Niklaus, nie mam pojęcia czy to prawda, co mówił Elijah, ale nie spocznę, dopóki nie dowiem się co jest grane i gdzie jest Klaus.
Gdy dotarliśmy do parkingu, Elijah przejął rolę kierowcy, Kol rzucił mu kluczyki, a ja chciałam usiąść na przednim siedzeniu obok, niestety miejsce było zawalone jakimiś projektami i pudłami wypchanymi jakimiś antykami. Dwa wolne miejsca były na tylnym siedzeniu, czyli malowała się świetna podróż powrotna w towarzystwie Kola u boku... - Cudownie. - Mruknęłam do siebie, a Kol otworzył mi drzwi puszczając do mnie oczko. - Wykrzywiłam usta w szoku. - co to ma znaczyć, co za kretyn... Westchnąwszy sama do siebie, zajęłam swoje miejsce.
czwartek, 9 sierpnia 2012
Rozdział 6. Dzień 1. cz.2
Staliśmy naprzeciw siebie jeszcze przez kilka sekund, przypuszczałam jak wiele miał mi do opowiedzenia. Nie przerywał spojrzenia, tylko uśmiechnął się w sposób, jaki najwyraźniej utkwił mi w pamięci.
- Caroline... - Wyszeptał moje imię, przyciągawszy mnie do siebie, zmrużyłam lekko oczy, by móc w pełni oddać się tej chwili, swoje dłonie ułożyłam na Jego łopatkach przyciskając mocniej opuszkami palców. Z reguły nie odczuwamy ciepła bijącego od drugiej osoby, ale w tym wypadku przepełniało mnie ono od stóp do głów.
- Tak bardzo się cieszę, że mnie odnalazłeś. - Cicho napomknęłam, patrząc w błękit Jego oczu.
Tym sposobem chciałam wynagrodzić Mu ból, który wyrządziłam kilka lat temu. Przez moment czułam, że być może zachowuję się niewłaściwie, ale ta myśl zniknęła nim na dobre się pojawiła. Cieszyłam się, że pojawiła się jakakolwiek osoba przy moim boku, że nie będę zmuszona sama, zmierzyć się z tym ogromem bólu i cierpienia.
- Cóż, to nie należało do łatwiejszych zadań, ale nie mogłem sobie odpuścić, bo nie zniósłbym braku Twojej obecności przez kolejne tysiąclecia - Odparł, a ja nieznacznie się uśmiechnęłam.
Nad Nami zawitały ciemne kłębiaste chmury, a okolice wokół pokryła gęsta mgła, podmuch wiatru ukołysał moje tańczące w powietrzu loki, Niklaus odgarnął kilka kosmyków, po czym zapytał.
- Musisz być potwornie zmęczona, co? - Uradował mnie fakt, że istnieje jednak persona na tej ziemi, która nie przekreśliła mojego istnienia, martwił się o mnie, to jedno z tych przyjemniejszych doznań.
- Dokładnie tak, ale, chyba jestem bardziej głodna niż wyczerpana -Podkreśliłam, kołysając się w lewo i prawo. Zareagował uśmiechem.
- To co? Ja prowadzę, a potem coś zjemy w pierwszym barze jaki napotkamy, hm? - Powiedziawszy, okrył mnie swoją kurtką i objął w pasie, nie przeszkadzało mi to. Udaliśmy się w kierunku samochodu, korony drzew zdawały się być coraz bardziej wzburzone, wiatr targał nimi we wszystkie strony, a stado kruczoczarnych gołębi wzniosło się w niebo trzepocząc przy tym swoimi skrzydełkami. Otworzył mi drzwi od samochodu, a ja nie mogłam nie zapytać. Złapałam Jego ramię pociągawszy za sznurki przy Jego kurtce. Obracając nimi w dłoniach, zapytałam.
- Zostało niewiele czasu, zdajesz sobie z tego sprawę? - Nie podnosiłam wzroku, w obawie na Jego reakcję, zawsze był wybuchowy i reagował impulsywnie.
- Wystarczająco dużo, żeby nacieszyć się życiem, Caroline - Uśmiechnął się z wymalowaną nadzieję na twarzy. Zaskoczył mnie. Nie wiedział co się szykuje? Czy może tylko pozorował swój brak zainteresowania, żeby nie zepsuć mi humoru? Postanowiłam już nie drążyć tematu.
- Ale.. - Nie dokończyłam zdania, bo jak zawsze wtrącił swoje trzy grosze.
- Zapraszam do wozu, długa droga przed Nami. - Wskazał dłonią na przednie siedzenie.
Zatoczył łuk wokół samochodu z wampirzą prędkością, otworzył drzwi, zajął miejsce, a ja włączyłam jakiś utwór, podgłosiłam o kilka tonów, po kilku sekundach zorientowałam się, że to ''nasz'' kawałek jeszcze z czasów liceum i pamiętnego spotkania, gdy podarował mi mój portret.
Zerknęłam na Niego, odwzajemnił spojrzenie, z małych zakurzonych głośników wydobyły się pierwsze słowa piosenki, zaśmialiśmy się oboje, a Klaus tak zabawnie naśladował słowa utworu z naciskiem na:
'' my my, my my, oh give me love my my, my my oh give me love, my my, my my oh give me love, my my, my my oh give me love ''
Dołączyłam więc do Niego i klaskając w dłonie, wspólnie śpiewaliśmy kawałek do końca.
'' Give me love like never before
'Cause lately I've been craving more
And It's been a while but I still feel the same
Maybe I should let you go...''
Ta krótka wspólna chwila sprawiła, że moje serce drgnęło z radości, po raz pierwszy od czasu wyjazdu.
Hybryda nadal zabawnie podrygiwała w rytm muzyki, roześmiałam się i klepnęłam go pięścią w ramię.
-No co? - Zapytał, a na jego policzkach pojawiły się bladoróżowe rumieńce.
- Zawsze potrafiłeś mnie rozbawić, wiesz? Choć nigdy Ci o tym nie powiedziałam - Ostatnią część zdania wypowiedziałam z wyraźnie słyszalnym żalem w głosie, nie odrywałam od Niego wzroku, bo wydawał się być speszony, a w tym stanie moje oczy lubiły na Niego patrzeć.
- Jesteś gotowa Caroline? - Zmienił temat, a ja westchnęłam i wzdrygnęłam ramionami.
- A jest inna opcja Panie Mikaelson? - Odrzekłam i zapięłam pasy, wiedząc, że takowa nie istnieje.
- Nie ma rzeczy niemożliwych, Caroline. - Spoważniał i spojrzał mi głęboko w oczy, rozchyliłam usta, by odpowiedzieć, ale nie chciałam psuć tej chwili. Ruszyliśmy.
Za każdym razem, gdy pierwotny zmieniał bieg, mój wzrok podążał za najdrobniejszym ruchem jego dłoni, była blada i aksamitna, jednocześnie sprawiając wrażenie silnej i pewnej, mimowolnie i wciąż trwając w zamyśleniu dotknęłam jej opuszkiem palca, nawet się nie wzruszył, musnęłam drugi raz, ale całą swoją uwagę skupiał na tafli deszczu, która spływała niczym wodospad po przedniej szybie. Był nieobecny, nie znałam Go z tej strony, a może znałam, tylko wcześniej odpychałam tę myśl daleko od siebie?
Zmieniłeś się Nik.. - Mruknęłam sama do siebie. Przechyliłam głowę w stronę szyby, zastanawiając się jak dalej potoczą się nasze losy, czy wiedział o mojej przeszłości? Jak mnie w ogóle odnalazł?
- Wiesz, Caroline, gdy Cię nie było, czułem, że powoli zatracam się w nicości, dni mijały szybciej niż zwykle, a kartki z kalendarza wyrywałem nim nastał kolejny dzień, o zgrozo, z tego bólu zabiłem nawet Finna.. - Zaczął, a we mnie przekręciły się wszystkie organy, nie odwróciłam się, nie chciałam Go speszyć, pomyślałam, że tak będzie mu łatwiej. Odczytywałam każdy wyraz Jego twarzy z odbicia w szybie, ewidentnie cierpiał.
- Dziś, gdy zostało tak niewiele czasu, chciałbym móc zabrać Cię w te wszystkie miejsca o których kiedyś Ci wspominałem, tak mało chwil by wystarczająco się nimi nasycić. - Pierwszy raz w zyciu słyszałam jak załamał Mu się głos, przełknęłam ślinę, ale nie zareagowałam, tkwiłam w milczeniu.
Od tamtego czasu nie odezwał się ani słowem, a po moim umyśle krążyły dwa pytania, czy za śmierć Finna to ja ponoszę odpowiedzialność? bo tak właśnie to zabrzmiało, gdybym to ja była winna całej sytuacji.. Muszę przyznać, że kompletnie inaczej wyobrażałam sobie naszą rozmowę. Z zadumy wyrwał mnie odgłos nadchodzącego połączenia, za szybą panowała ciemność, było cicho i błogo. Sięgnęłam po telefon i bez zastanowienia nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Tak? - Po drugiej stronie przeważała cisza pomieszana z szybkim oddechem, pomyślałam, że to umysł płata mi figle, lub ktoś wybrał nieprawidłowy numer.
- Caroline? Kochanie, tu Mark, dlaczego nie pojawiłaś się w pracy? Jesteś w drodze? - Świetnie... - Pomyślałam, spojrzawszy na twarz Klausa, zdawał się być lekko poirytowany, puściłam to jednak mimochodem i wróciłam do rozmowy.
- Przy telefonie, czego chcesz? - Odburknęłam przeglądając widoki za szybą, przesuwały się niczym migawki ze starego wyświetlacza.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale mężczyzna z którym właśnie jedziesz jest najgorszą opcją z możliwych.. - Zaakcentował ''najgorszą'', a serce podskoczyło mi do gardła. Udałam, że nie usłyszałam.
- Daj mi to! - Krzyknął Klaus i wyszarpnął telefon z mojej dłoni.
- Zostaw Ją w spokoju, bo nie ręcze za siebie. - Jego usta wykrzywiły się w ogromnej złości, przez moment stracił panowanie nad kierownicą.
- Wielki, groźny Mikaelson.. nic się nie zmieniłeś brachu. - Usłyszałam sarkazm w głosie Marka, wyglądało na to, że się znają.
- Nie waż się nazywać mnie w ten sposób. - Powoli nie wytrzymywał napięcia, a ja nie wiedziałam, w jaki sposób mogę zareagować, by tylko nie pogorszyć sytuacji.
- Proszę bardzo, zatem oczekuję z niecierpliwością w jaki sposób wytłumaczysz się Caro. - Zaśmiał się z ironią.
- Oddaj mi ten telefon! słyszysz? Daj mi go!. - Wrzasnęłam czując jak narasta we mnie złość, a temperatura osiąga apogeum .
- Robię to dla Niej, zapamiętaj to sobie, nie odbierzesz mi tego, słyszysz? NIGDY! - Wykrzyczał po raz drugi i dodał gazu. Wyrwałam mu telefon z dłoni.
- Halo? Mark? - Głucha cisza po drugiej stronie, nerwy w końcu mi puściły.
Spojrzałam na Niego, był taki spokojny, opanowany.. jak gdyby nigdy nic. Rysy na mojej twarzy stężały, a usta wykrzywiły się w złowieszczym grymasie.
- Zatrzymaj się Niklaus. - Powiedziałam biorąc jednocześnie głęboki wdech, starając się opanować zdenerwowanie.
- Caroline, to nic wielkiego, nie rób scen. - Odpowiedział to w taki sposób, jakby swoje słowa kierował do nieświadomej 6-letniej dziewczynki.. oburzyłam się.
- Zatrzymaj samochód w tej chwili. - Przejęłam kierownice i ostro skręciłam w kierunku pobocza, które prowadziło w głąb skalistego wzniesienia. Mieliśmy wypadek, dobrze kombinujesz czytelniku, jedynym uczuciem które opływało cały mój ustrój, był żal i strach, że po raz kolejny się zawiodłam. Otaczał mnie mokry gąszcz krzewów i bagien, leżałam, a moje ciało było drętwe, czekając, aż dosięgnie mnie sprawiedliwość.
Oparłam się łokciami o podłoże i dotknęłam czoła, wyczułam ogromny guz i głęboką ranę, było całe we krwi, otarłam się rękawem i podźwignęłam swoje ciało.
Uparcie szukałam telefonu, agresywnie przeczesując rosnącą wkoło trawę, łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy natychmiastowo wykrzywiając ją w grymasie rozpaczy. Temperatura otoczenia gwałtownie spadała w dół, albo to ze mną działo się coś nie tak, tego momentu nie zdołałam dokładnie zapamiętać. Wytężyłam wzrok, by w ciemności móc ujrzeć chociaż skrawek koloru, smugę światła... W pewnej chwili uzmysłowiłam sobie, że nie słyszę Klausa, nie ma Go ze mną, nie słyszę oddechu ani żadnego ruchu, przestraszyłam się i otworzyłam szeroko oczy. Ruszyłam przed siebie, najpierw powoli, by nie przeoczyć niczego. Po kilku sekundach przyspieszyłam, zaczęłam biec przez gęste krzaki i otaczający mnie mrok. Kolczaste rośliny kaleczyły moją twarz, rysując na niej przeróżne kształty. Co chwilę ocierałam wodospady łez, które niemiłosiernie moczyły moją twarz.
- Klaus! Klaaaaus? Odezwij się, błagam. - Krzyczałam w głuchą ciszę, czas przyspieszył, nawet nie zauważyłam kiedy to wszystko się zaczęło, a moja dusza niemalże rozpadała się w drobne kryształki lodu. Mój mózg i każdy ze zmysłów pracował chyba na najwyższych obrotach w ciągu całego mojego istnienia. Czy byłam silna? nie mnie to oceniać, ale histeria jaka się we mnie narodziła, prawie pozbawiła mnie zmysłów.
Chaos, strata, a po środku Ja, jak w spektaklu bez głównych bohaterów, samotnie uklękłam w środku lasu błagając ciszę o cofnięcie czasu.
Zapraszam do komentowania i wyrażania swoich opinii ;)
- Caroline... - Wyszeptał moje imię, przyciągawszy mnie do siebie, zmrużyłam lekko oczy, by móc w pełni oddać się tej chwili, swoje dłonie ułożyłam na Jego łopatkach przyciskając mocniej opuszkami palców. Z reguły nie odczuwamy ciepła bijącego od drugiej osoby, ale w tym wypadku przepełniało mnie ono od stóp do głów.
- Tak bardzo się cieszę, że mnie odnalazłeś. - Cicho napomknęłam, patrząc w błękit Jego oczu.
Tym sposobem chciałam wynagrodzić Mu ból, który wyrządziłam kilka lat temu. Przez moment czułam, że być może zachowuję się niewłaściwie, ale ta myśl zniknęła nim na dobre się pojawiła. Cieszyłam się, że pojawiła się jakakolwiek osoba przy moim boku, że nie będę zmuszona sama, zmierzyć się z tym ogromem bólu i cierpienia.
- Cóż, to nie należało do łatwiejszych zadań, ale nie mogłem sobie odpuścić, bo nie zniósłbym braku Twojej obecności przez kolejne tysiąclecia - Odparł, a ja nieznacznie się uśmiechnęłam.
Nad Nami zawitały ciemne kłębiaste chmury, a okolice wokół pokryła gęsta mgła, podmuch wiatru ukołysał moje tańczące w powietrzu loki, Niklaus odgarnął kilka kosmyków, po czym zapytał.
- Musisz być potwornie zmęczona, co? - Uradował mnie fakt, że istnieje jednak persona na tej ziemi, która nie przekreśliła mojego istnienia, martwił się o mnie, to jedno z tych przyjemniejszych doznań.
- Dokładnie tak, ale, chyba jestem bardziej głodna niż wyczerpana -Podkreśliłam, kołysając się w lewo i prawo. Zareagował uśmiechem.
- To co? Ja prowadzę, a potem coś zjemy w pierwszym barze jaki napotkamy, hm? - Powiedziawszy, okrył mnie swoją kurtką i objął w pasie, nie przeszkadzało mi to. Udaliśmy się w kierunku samochodu, korony drzew zdawały się być coraz bardziej wzburzone, wiatr targał nimi we wszystkie strony, a stado kruczoczarnych gołębi wzniosło się w niebo trzepocząc przy tym swoimi skrzydełkami. Otworzył mi drzwi od samochodu, a ja nie mogłam nie zapytać. Złapałam Jego ramię pociągawszy za sznurki przy Jego kurtce. Obracając nimi w dłoniach, zapytałam.
- Zostało niewiele czasu, zdajesz sobie z tego sprawę? - Nie podnosiłam wzroku, w obawie na Jego reakcję, zawsze był wybuchowy i reagował impulsywnie.
- Wystarczająco dużo, żeby nacieszyć się życiem, Caroline - Uśmiechnął się z wymalowaną nadzieję na twarzy. Zaskoczył mnie. Nie wiedział co się szykuje? Czy może tylko pozorował swój brak zainteresowania, żeby nie zepsuć mi humoru? Postanowiłam już nie drążyć tematu.
- Ale.. - Nie dokończyłam zdania, bo jak zawsze wtrącił swoje trzy grosze.
- Zapraszam do wozu, długa droga przed Nami. - Wskazał dłonią na przednie siedzenie.
Zatoczył łuk wokół samochodu z wampirzą prędkością, otworzył drzwi, zajął miejsce, a ja włączyłam jakiś utwór, podgłosiłam o kilka tonów, po kilku sekundach zorientowałam się, że to ''nasz'' kawałek jeszcze z czasów liceum i pamiętnego spotkania, gdy podarował mi mój portret.
Zerknęłam na Niego, odwzajemnił spojrzenie, z małych zakurzonych głośników wydobyły się pierwsze słowa piosenki, zaśmialiśmy się oboje, a Klaus tak zabawnie naśladował słowa utworu z naciskiem na:
'' my my, my my, oh give me love my my, my my oh give me love, my my, my my oh give me love, my my, my my oh give me love ''
Dołączyłam więc do Niego i klaskając w dłonie, wspólnie śpiewaliśmy kawałek do końca.
'' Give me love like never before
'Cause lately I've been craving more
And It's been a while but I still feel the same
Maybe I should let you go...''
Ta krótka wspólna chwila sprawiła, że moje serce drgnęło z radości, po raz pierwszy od czasu wyjazdu.
Hybryda nadal zabawnie podrygiwała w rytm muzyki, roześmiałam się i klepnęłam go pięścią w ramię.
-No co? - Zapytał, a na jego policzkach pojawiły się bladoróżowe rumieńce.
- Zawsze potrafiłeś mnie rozbawić, wiesz? Choć nigdy Ci o tym nie powiedziałam - Ostatnią część zdania wypowiedziałam z wyraźnie słyszalnym żalem w głosie, nie odrywałam od Niego wzroku, bo wydawał się być speszony, a w tym stanie moje oczy lubiły na Niego patrzeć.
- Jesteś gotowa Caroline? - Zmienił temat, a ja westchnęłam i wzdrygnęłam ramionami.
- A jest inna opcja Panie Mikaelson? - Odrzekłam i zapięłam pasy, wiedząc, że takowa nie istnieje.
- Nie ma rzeczy niemożliwych, Caroline. - Spoważniał i spojrzał mi głęboko w oczy, rozchyliłam usta, by odpowiedzieć, ale nie chciałam psuć tej chwili. Ruszyliśmy.
Za każdym razem, gdy pierwotny zmieniał bieg, mój wzrok podążał za najdrobniejszym ruchem jego dłoni, była blada i aksamitna, jednocześnie sprawiając wrażenie silnej i pewnej, mimowolnie i wciąż trwając w zamyśleniu dotknęłam jej opuszkiem palca, nawet się nie wzruszył, musnęłam drugi raz, ale całą swoją uwagę skupiał na tafli deszczu, która spływała niczym wodospad po przedniej szybie. Był nieobecny, nie znałam Go z tej strony, a może znałam, tylko wcześniej odpychałam tę myśl daleko od siebie?
Zmieniłeś się Nik.. - Mruknęłam sama do siebie. Przechyliłam głowę w stronę szyby, zastanawiając się jak dalej potoczą się nasze losy, czy wiedział o mojej przeszłości? Jak mnie w ogóle odnalazł?
- Wiesz, Caroline, gdy Cię nie było, czułem, że powoli zatracam się w nicości, dni mijały szybciej niż zwykle, a kartki z kalendarza wyrywałem nim nastał kolejny dzień, o zgrozo, z tego bólu zabiłem nawet Finna.. - Zaczął, a we mnie przekręciły się wszystkie organy, nie odwróciłam się, nie chciałam Go speszyć, pomyślałam, że tak będzie mu łatwiej. Odczytywałam każdy wyraz Jego twarzy z odbicia w szybie, ewidentnie cierpiał.
- Dziś, gdy zostało tak niewiele czasu, chciałbym móc zabrać Cię w te wszystkie miejsca o których kiedyś Ci wspominałem, tak mało chwil by wystarczająco się nimi nasycić. - Pierwszy raz w zyciu słyszałam jak załamał Mu się głos, przełknęłam ślinę, ale nie zareagowałam, tkwiłam w milczeniu.
Od tamtego czasu nie odezwał się ani słowem, a po moim umyśle krążyły dwa pytania, czy za śmierć Finna to ja ponoszę odpowiedzialność? bo tak właśnie to zabrzmiało, gdybym to ja była winna całej sytuacji.. Muszę przyznać, że kompletnie inaczej wyobrażałam sobie naszą rozmowę. Z zadumy wyrwał mnie odgłos nadchodzącego połączenia, za szybą panowała ciemność, było cicho i błogo. Sięgnęłam po telefon i bez zastanowienia nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Tak? - Po drugiej stronie przeważała cisza pomieszana z szybkim oddechem, pomyślałam, że to umysł płata mi figle, lub ktoś wybrał nieprawidłowy numer.
- Caroline? Kochanie, tu Mark, dlaczego nie pojawiłaś się w pracy? Jesteś w drodze? - Świetnie... - Pomyślałam, spojrzawszy na twarz Klausa, zdawał się być lekko poirytowany, puściłam to jednak mimochodem i wróciłam do rozmowy.
- Przy telefonie, czego chcesz? - Odburknęłam przeglądając widoki za szybą, przesuwały się niczym migawki ze starego wyświetlacza.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale mężczyzna z którym właśnie jedziesz jest najgorszą opcją z możliwych.. - Zaakcentował ''najgorszą'', a serce podskoczyło mi do gardła. Udałam, że nie usłyszałam.
- Daj mi to! - Krzyknął Klaus i wyszarpnął telefon z mojej dłoni.
- Zostaw Ją w spokoju, bo nie ręcze za siebie. - Jego usta wykrzywiły się w ogromnej złości, przez moment stracił panowanie nad kierownicą.
- Wielki, groźny Mikaelson.. nic się nie zmieniłeś brachu. - Usłyszałam sarkazm w głosie Marka, wyglądało na to, że się znają.
- Nie waż się nazywać mnie w ten sposób. - Powoli nie wytrzymywał napięcia, a ja nie wiedziałam, w jaki sposób mogę zareagować, by tylko nie pogorszyć sytuacji.
- Proszę bardzo, zatem oczekuję z niecierpliwością w jaki sposób wytłumaczysz się Caro. - Zaśmiał się z ironią.
- Oddaj mi ten telefon! słyszysz? Daj mi go!. - Wrzasnęłam czując jak narasta we mnie złość, a temperatura osiąga apogeum .
- Robię to dla Niej, zapamiętaj to sobie, nie odbierzesz mi tego, słyszysz? NIGDY! - Wykrzyczał po raz drugi i dodał gazu. Wyrwałam mu telefon z dłoni.
- Halo? Mark? - Głucha cisza po drugiej stronie, nerwy w końcu mi puściły.
Spojrzałam na Niego, był taki spokojny, opanowany.. jak gdyby nigdy nic. Rysy na mojej twarzy stężały, a usta wykrzywiły się w złowieszczym grymasie.
- Zatrzymaj się Niklaus. - Powiedziałam biorąc jednocześnie głęboki wdech, starając się opanować zdenerwowanie.
- Caroline, to nic wielkiego, nie rób scen. - Odpowiedział to w taki sposób, jakby swoje słowa kierował do nieświadomej 6-letniej dziewczynki.. oburzyłam się.
- Zatrzymaj samochód w tej chwili. - Przejęłam kierownice i ostro skręciłam w kierunku pobocza, które prowadziło w głąb skalistego wzniesienia. Mieliśmy wypadek, dobrze kombinujesz czytelniku, jedynym uczuciem które opływało cały mój ustrój, był żal i strach, że po raz kolejny się zawiodłam. Otaczał mnie mokry gąszcz krzewów i bagien, leżałam, a moje ciało było drętwe, czekając, aż dosięgnie mnie sprawiedliwość.
Oparłam się łokciami o podłoże i dotknęłam czoła, wyczułam ogromny guz i głęboką ranę, było całe we krwi, otarłam się rękawem i podźwignęłam swoje ciało.
Uparcie szukałam telefonu, agresywnie przeczesując rosnącą wkoło trawę, łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy natychmiastowo wykrzywiając ją w grymasie rozpaczy. Temperatura otoczenia gwałtownie spadała w dół, albo to ze mną działo się coś nie tak, tego momentu nie zdołałam dokładnie zapamiętać. Wytężyłam wzrok, by w ciemności móc ujrzeć chociaż skrawek koloru, smugę światła... W pewnej chwili uzmysłowiłam sobie, że nie słyszę Klausa, nie ma Go ze mną, nie słyszę oddechu ani żadnego ruchu, przestraszyłam się i otworzyłam szeroko oczy. Ruszyłam przed siebie, najpierw powoli, by nie przeoczyć niczego. Po kilku sekundach przyspieszyłam, zaczęłam biec przez gęste krzaki i otaczający mnie mrok. Kolczaste rośliny kaleczyły moją twarz, rysując na niej przeróżne kształty. Co chwilę ocierałam wodospady łez, które niemiłosiernie moczyły moją twarz.
- Klaus! Klaaaaus? Odezwij się, błagam. - Krzyczałam w głuchą ciszę, czas przyspieszył, nawet nie zauważyłam kiedy to wszystko się zaczęło, a moja dusza niemalże rozpadała się w drobne kryształki lodu. Mój mózg i każdy ze zmysłów pracował chyba na najwyższych obrotach w ciągu całego mojego istnienia. Czy byłam silna? nie mnie to oceniać, ale histeria jaka się we mnie narodziła, prawie pozbawiła mnie zmysłów.
Chaos, strata, a po środku Ja, jak w spektaklu bez głównych bohaterów, samotnie uklękłam w środku lasu błagając ciszę o cofnięcie czasu.
Zapraszam do komentowania i wyrażania swoich opinii ;)
środa, 8 sierpnia 2012
Rozdział 6. Dzień 1. cz.l
Jechałam prosto przed siebie, intuicja wskazywała mi drogę, tak bardzo chciałam zemścić się na tych, którzy rozpoczęli tę wojnę, na tych którzy o naszym losie zadecydowali za Nas.
List mojej mamy zmotywował mnie do walki, dodał sił.
Nie miałam zamiaru godzić się na takie traktowanie, nigdy więcej.
Droga prowadziła cały czas prosto, wokół mnie wciąż las i miliony myśli, małe krople deszczu tworzyły melodie która uspokajała i w końcu mogłam się skupić.Rozpoczęła się wojna, wszystkie chwyty dozwolone - pomyślałam.
Muszę ją wygrać, choćbym miała walczyć w pojedynkę.Mystic Falls dawno za mną, znajduję się ok.200km od mojego domu.Elena, co powiedziałaby moja najdroższa przyjaciółka? moja powierniczka, znając Ją, pewnie snuła by te swoje czarne scenariusze by tylko odwrócić moją uwagę od celu, a Matt?, Tyler? Po tym co między nami zaszło, mój los raczej jest Mu obojętny, nasza relacja już dawno się skończyła i nie tylko dlatego, że wkroczył między Nas Niklaus. Stefan.. Stefan zawsze starał się być przyjacielem do końca, nigdy nie opuścił mnie w potrzebie, brakuje mi Go.Tak wielu z Nich chciałabym mieć teraz przy sobie.
Bonnie.. Ona doskonale wiedziałaby co zrobić, tak strasznie żal, tak strasznie przykro, że Ich nie ma.Z rozmyśleń wyrwał mnie czarny terenowy samochód.. spojrzałam w lusterko i zorientowałam się, że jedzie za mną już dobre 20km.. coś mi tu nie pasowało.
Jednak puściłam to mimochodem i wróciłam do wspomnień.
Klaus.. Klaus i Ja to było połączenie soli z cukrem, nie do przełknięcia.. wiele osób mówiło, że nie jest dla mnie, w końcu tak wiele zła Nam uczynił, ale tak naprawdę nie znają Go, nie mają zielonego pojęcia jak wiele dobra potrafi wnieść tam gdzie panuje niezgoda.
Pamiętam, że gdy rozstałam się z Tylerem, wielu z moich przyjaciół, a w szczególności Elena i Bonnie, miały mi za złe, że nie jesteśmy już razem.. nie wiem dlaczego tak im zależało na tym, by sprawy między mną a Tylerem wróciły do normy, jak mogły Go bronić po tym jak mnie potraktował? Miałam być z Nim wbrew temu co czuję? Co z tego, że Klaus się pojawił, ilekroć Tyler stawał się bohaterem gotowym zabić rywala w imię miłości, we mnie aż się gotowało. Tyle razy chciałam mu powiedzieć, że nasza miłość właśnie dlatego się wypaliła, ponieważ On sam, popchnął mnie w ramiona Klausa.
Jeśli o Nim mowa, to muszę przyznać, że brakuje mi w tej chwili kogoś z taką siłą jaką miał Nik, z taką wiarą w zwycięstwo, z odwagą.. determinacją, nawet z tym Jego czarnym humorem, który udawałam, że nie lubię. - Mruknęłam do siebie jednocześnie się uśmiechając.
Zamyśliłam się, ale po chwili złapałam na tym, że gdyby był, mogłoby być przecież znacznie gorzej. Często nie mogliśmy się dogadać, On miał swoje racje, a ja swoje, żadne z Nas nie szło na kompromis, a już na pewno nie ja. Musiałam zrezygnować z tej możliwości, zresztą i tak nie chciałby ze mną rozmawiać po tym jak Go traktowałam.
Po przemaglowaniu każdej z dostępnych opcji, zostałam sama. Musiałam stoczyć tę walkę sam na sam z wrogiem, bez nikogo u mojego boku.
Podejrzany samochód nadal za mną jechał, ponownie spojrzałam w lusterko, a kierowca zamigał znacząco światłami. Zatrzymałam się i wysiadłam trzaskając nerwowo drzwiami.
Podeszłam kilka kroków naprzód, oczekując wyjaśnień, niestety nie mogłam dojrzeć twarzy bo szyby samochodu były przyciemniane. Napięcie powoli narastało, dosyć, że mam na głowie ratowanie świata, to przy tym jakiś szaleniec bawi się w najlepsze.
Podeszłam do samochodu i zapukałam w przednią szybę.
-Może łaskawie wyjdziesz i wyjaśnimy tę sytuację? - Zapytałam, ale odpowiedziała mi tylko cisza, myślałam, że wyjdzie, niestety nic podobnego nie miało miejsca. Zapukałam drugi raz, tym razem zdecydowanie silniej i głośniej, ale ku mojemu zdziwieniu opony natychmiastowo zatańczyły ze żwirem, a kłębiący się dym ogarnął mnie całą.
-No świetnie! Idioto!, w przeciwieństwie do Ciebie, zostało mi 10 dni życia, a Ty zmarnowałeś właśnie cenne 10 minut! idź do diabła!! - Wykrzyczałam - kopnęłam nogą leżący w pobliżu kamień i wróciłam do samochodu.
Ta sytuacja doprowadziła mnie do szału, nim ruszyłam dalej, postanowiłam wykonać telefon.
-Caroline? świetnie, że się w końcu odezwałaś, co u Ciebie? jak żyjesz? - Jego głos podniósł mnie na duchu, wyobraziłam sobie, jak się uśmiecha, nic nie wiedział..
-No cześć Stefan, wiesz.. w porządku, pracuję, jakoś sobie radzę a u Ciebie? - Zapytałam lekko przymykając oczy, zaczęłam żałować, że to właśnie Jego numer wybrałam. Potrafił przejrzeć mnie na wskroś i wyczytać z gry moich słów, co dokładnie czuję w danym momencie, znał mnie chyba najlepiej ze wszystkich. Zawsze doskonale wiedział, gdy coś było nie tak, nawet jeśli mu o tym nie mówiłam.
-Elena i Ja planujemy wyjechać z Mystic Falls do Włoch, znasz Elene.. uwielbia Florencje. A Ty, masz jakieś plany na urlop? Czy znowu jesteś zawalona pracą?. - Zapytał lekko się przy tym śmiejąc. Podejrzewam, że szczerze ucieszył się z tego telefonu.
-Wiesz.. w tym roku planuję spokojnie spędzić czas, wynajmę sobie domek gdzieś w okolicy i będę radować się chwilą wolności - Czułam ściśnięcie w gardle, było mi żal, że muszę Go okłamywać, wiedziałam, że jest to nasza ostatnia rozmowa.
-To świetnie, słuchaj Caroline muszę niestety kończyć, bo Jeremy mnie woła, spotkamy się niedługo, mam nadzieję? - Dodał. Nie odpowiedziałam, nie dałam rady, a po policzku spłynęła mi słona pojedyncza łza. Na szczęście w porę opanowałam ton głosu.
-Jasne Stefan, na pewno się spotkamy, pozdrów Elenę - Nie udało mi się uniknąć kolejnego ściśnięcia w gardle, gdy wymawiałam słowo ''na pewno'' po prostu nie wytrzymałam.
-Caroline, wszystko w porządku? - Zapytał, wyczułam w jego głosie nerwowość, zaniepokojenie.
-No pewnie, dlaczego pytasz? - Odrzekłam, wciąż udawając szczęśliwą dawną Caroline.
-Musiało mi się wydawać, wiesz, że jestem przewrażliwiony i wszędzie widzę zmartwienia - zaśmiał się.
-Pozdrów Caroline! - usłyszałam w tle głos Eleny, ucieszyłam się.
-O, słyszę Elenę, ucałuj ją ode mnie, Stefan, słuchaj, życzę Wam wszystkiego najlepszego - Odparłam na pożegnanie, nie mogłam wydusić z siebie nic więcej.
-Caroline, co jest? jesteś tam? Halo?
-Muszę kończyć, uściskaj wszystkich ode mnie, do zobaczenia Stefan, trzymaj się - zakończyłam połączenie.
Obracałam w dłoniach wisiorek w kształcie kostki do gry, po rozmowie ze Stefanem, czas jakby stanął w miejscu, nie mogłam zrozumieć, że to właśnie mnie spotkało, dlaczego? czym zawiniłam? Otarłam oczy, wzięłam głęboki oddech i przekręciłam kluczyk od zapłonu, opony napotkały przeszkodę, w pierwszej chwili pomyślałam, że może uszło powietrze, wyszłam z samochodu zostawiając otwarte drzwi, sprawdziłam oponę, wszystko było w porządku, rozejrzałam się po jezdni, ale nic nie wskazywało na to że mogła '' pójść mi guma '', spoglądnęłam kilka metrów dalej i zobaczyłam sporej wielkości kamień, a właściwie to średniej wielkości głaz z przywiązaną karteczką, cała sytuacja zaczęła powoli mnie irytować, podeszłam, rozwiązałam supeł i z ciekawości zajrzałam do środka.
-Czarodziejska karteczko, może Ty znasz odpowiedź na te wszystkie pytania? - Pokiwałam głową i zaśmiałam się do siebie.
Czy za to potem było mi do śmiechu? oj chciałabym..
''Droga Caroline, jesteśmy w tym razem, jeśli zechcesz przyjąć moją pomoc, uszczęśliwisz mnie.
Razem możemy pokonać przeciwności, tylko mi na to pozwól. ''
Klaus.
-Co to do diabła ma znaczyć.. - mruknęłam do siebie, zaczęło mi się wydawać, że zwariowałam, widzę rzeczy których nie ma..
-Naprawdę jest z Tobą coraz gorzej, Caroline - powiedziałam sama do siebie, zgniotłam nerwoeo kartkę, rzuciwszy ją kilka metrów przed siebie, już miałam wracać do samochodu, ale ktoś niespodziewanie zagrodził mi drogę. No właśnie, a byłam pewna, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć..
-Proszę, pozwól mi - Wbiło mnie w ziemię, doskonale znałam ten ciepły głos, choć tak często nie potrafiłam przyznać się, że go uwielbiam. Moje oczy napotkały postać Klausa Mikaelsona, żadne słowa nie są w stanie opisać tego, co czułam. Gorzkie wspomnienia i radość, że pojawił się ktoś przy moim boku, tworzyły dosyć dziwną mieszankę.
Wpatrywałam się przez kilka sekund w Jego twarz, zawsze potrafił zachować stoicki spokój, ale nie tym razem, w ciągu tej krótkiej chwili, na Jego twarzy pojawiły się miliony emocji, patrząc w Jego oczy wiedziałam, że nie odpuści, nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, dzieliło nas zaledwie 5,6 metrów, przełknęłam ślinę i delikatnym krokiem podeszłam do Niego.
List mojej mamy zmotywował mnie do walki, dodał sił.
Nie miałam zamiaru godzić się na takie traktowanie, nigdy więcej.
Droga prowadziła cały czas prosto, wokół mnie wciąż las i miliony myśli, małe krople deszczu tworzyły melodie która uspokajała i w końcu mogłam się skupić.Rozpoczęła się wojna, wszystkie chwyty dozwolone - pomyślałam.
Muszę ją wygrać, choćbym miała walczyć w pojedynkę.Mystic Falls dawno za mną, znajduję się ok.200km od mojego domu.Elena, co powiedziałaby moja najdroższa przyjaciółka? moja powierniczka, znając Ją, pewnie snuła by te swoje czarne scenariusze by tylko odwrócić moją uwagę od celu, a Matt?, Tyler? Po tym co między nami zaszło, mój los raczej jest Mu obojętny, nasza relacja już dawno się skończyła i nie tylko dlatego, że wkroczył między Nas Niklaus. Stefan.. Stefan zawsze starał się być przyjacielem do końca, nigdy nie opuścił mnie w potrzebie, brakuje mi Go.Tak wielu z Nich chciałabym mieć teraz przy sobie.
Bonnie.. Ona doskonale wiedziałaby co zrobić, tak strasznie żal, tak strasznie przykro, że Ich nie ma.Z rozmyśleń wyrwał mnie czarny terenowy samochód.. spojrzałam w lusterko i zorientowałam się, że jedzie za mną już dobre 20km.. coś mi tu nie pasowało.
Jednak puściłam to mimochodem i wróciłam do wspomnień.
Klaus.. Klaus i Ja to było połączenie soli z cukrem, nie do przełknięcia.. wiele osób mówiło, że nie jest dla mnie, w końcu tak wiele zła Nam uczynił, ale tak naprawdę nie znają Go, nie mają zielonego pojęcia jak wiele dobra potrafi wnieść tam gdzie panuje niezgoda.
Pamiętam, że gdy rozstałam się z Tylerem, wielu z moich przyjaciół, a w szczególności Elena i Bonnie, miały mi za złe, że nie jesteśmy już razem.. nie wiem dlaczego tak im zależało na tym, by sprawy między mną a Tylerem wróciły do normy, jak mogły Go bronić po tym jak mnie potraktował? Miałam być z Nim wbrew temu co czuję? Co z tego, że Klaus się pojawił, ilekroć Tyler stawał się bohaterem gotowym zabić rywala w imię miłości, we mnie aż się gotowało. Tyle razy chciałam mu powiedzieć, że nasza miłość właśnie dlatego się wypaliła, ponieważ On sam, popchnął mnie w ramiona Klausa.
Jeśli o Nim mowa, to muszę przyznać, że brakuje mi w tej chwili kogoś z taką siłą jaką miał Nik, z taką wiarą w zwycięstwo, z odwagą.. determinacją, nawet z tym Jego czarnym humorem, który udawałam, że nie lubię. - Mruknęłam do siebie jednocześnie się uśmiechając.
Zamyśliłam się, ale po chwili złapałam na tym, że gdyby był, mogłoby być przecież znacznie gorzej. Często nie mogliśmy się dogadać, On miał swoje racje, a ja swoje, żadne z Nas nie szło na kompromis, a już na pewno nie ja. Musiałam zrezygnować z tej możliwości, zresztą i tak nie chciałby ze mną rozmawiać po tym jak Go traktowałam.
Po przemaglowaniu każdej z dostępnych opcji, zostałam sama. Musiałam stoczyć tę walkę sam na sam z wrogiem, bez nikogo u mojego boku.
Podejrzany samochód nadal za mną jechał, ponownie spojrzałam w lusterko, a kierowca zamigał znacząco światłami. Zatrzymałam się i wysiadłam trzaskając nerwowo drzwiami.
Podeszłam kilka kroków naprzód, oczekując wyjaśnień, niestety nie mogłam dojrzeć twarzy bo szyby samochodu były przyciemniane. Napięcie powoli narastało, dosyć, że mam na głowie ratowanie świata, to przy tym jakiś szaleniec bawi się w najlepsze.
Podeszłam do samochodu i zapukałam w przednią szybę.
-Może łaskawie wyjdziesz i wyjaśnimy tę sytuację? - Zapytałam, ale odpowiedziała mi tylko cisza, myślałam, że wyjdzie, niestety nic podobnego nie miało miejsca. Zapukałam drugi raz, tym razem zdecydowanie silniej i głośniej, ale ku mojemu zdziwieniu opony natychmiastowo zatańczyły ze żwirem, a kłębiący się dym ogarnął mnie całą.
-No świetnie! Idioto!, w przeciwieństwie do Ciebie, zostało mi 10 dni życia, a Ty zmarnowałeś właśnie cenne 10 minut! idź do diabła!! - Wykrzyczałam - kopnęłam nogą leżący w pobliżu kamień i wróciłam do samochodu.
Ta sytuacja doprowadziła mnie do szału, nim ruszyłam dalej, postanowiłam wykonać telefon.
-Caroline? świetnie, że się w końcu odezwałaś, co u Ciebie? jak żyjesz? - Jego głos podniósł mnie na duchu, wyobraziłam sobie, jak się uśmiecha, nic nie wiedział..
-No cześć Stefan, wiesz.. w porządku, pracuję, jakoś sobie radzę a u Ciebie? - Zapytałam lekko przymykając oczy, zaczęłam żałować, że to właśnie Jego numer wybrałam. Potrafił przejrzeć mnie na wskroś i wyczytać z gry moich słów, co dokładnie czuję w danym momencie, znał mnie chyba najlepiej ze wszystkich. Zawsze doskonale wiedział, gdy coś było nie tak, nawet jeśli mu o tym nie mówiłam.
-Elena i Ja planujemy wyjechać z Mystic Falls do Włoch, znasz Elene.. uwielbia Florencje. A Ty, masz jakieś plany na urlop? Czy znowu jesteś zawalona pracą?. - Zapytał lekko się przy tym śmiejąc. Podejrzewam, że szczerze ucieszył się z tego telefonu.
-Wiesz.. w tym roku planuję spokojnie spędzić czas, wynajmę sobie domek gdzieś w okolicy i będę radować się chwilą wolności - Czułam ściśnięcie w gardle, było mi żal, że muszę Go okłamywać, wiedziałam, że jest to nasza ostatnia rozmowa.
-To świetnie, słuchaj Caroline muszę niestety kończyć, bo Jeremy mnie woła, spotkamy się niedługo, mam nadzieję? - Dodał. Nie odpowiedziałam, nie dałam rady, a po policzku spłynęła mi słona pojedyncza łza. Na szczęście w porę opanowałam ton głosu.
-Jasne Stefan, na pewno się spotkamy, pozdrów Elenę - Nie udało mi się uniknąć kolejnego ściśnięcia w gardle, gdy wymawiałam słowo ''na pewno'' po prostu nie wytrzymałam.
-Caroline, wszystko w porządku? - Zapytał, wyczułam w jego głosie nerwowość, zaniepokojenie.
-No pewnie, dlaczego pytasz? - Odrzekłam, wciąż udawając szczęśliwą dawną Caroline.
-Musiało mi się wydawać, wiesz, że jestem przewrażliwiony i wszędzie widzę zmartwienia - zaśmiał się.
-Pozdrów Caroline! - usłyszałam w tle głos Eleny, ucieszyłam się.
-O, słyszę Elenę, ucałuj ją ode mnie, Stefan, słuchaj, życzę Wam wszystkiego najlepszego - Odparłam na pożegnanie, nie mogłam wydusić z siebie nic więcej.
-Caroline, co jest? jesteś tam? Halo?
-Muszę kończyć, uściskaj wszystkich ode mnie, do zobaczenia Stefan, trzymaj się - zakończyłam połączenie.
Obracałam w dłoniach wisiorek w kształcie kostki do gry, po rozmowie ze Stefanem, czas jakby stanął w miejscu, nie mogłam zrozumieć, że to właśnie mnie spotkało, dlaczego? czym zawiniłam? Otarłam oczy, wzięłam głęboki oddech i przekręciłam kluczyk od zapłonu, opony napotkały przeszkodę, w pierwszej chwili pomyślałam, że może uszło powietrze, wyszłam z samochodu zostawiając otwarte drzwi, sprawdziłam oponę, wszystko było w porządku, rozejrzałam się po jezdni, ale nic nie wskazywało na to że mogła '' pójść mi guma '', spoglądnęłam kilka metrów dalej i zobaczyłam sporej wielkości kamień, a właściwie to średniej wielkości głaz z przywiązaną karteczką, cała sytuacja zaczęła powoli mnie irytować, podeszłam, rozwiązałam supeł i z ciekawości zajrzałam do środka.
-Czarodziejska karteczko, może Ty znasz odpowiedź na te wszystkie pytania? - Pokiwałam głową i zaśmiałam się do siebie.
Czy za to potem było mi do śmiechu? oj chciałabym..
''Droga Caroline, jesteśmy w tym razem, jeśli zechcesz przyjąć moją pomoc, uszczęśliwisz mnie.
Razem możemy pokonać przeciwności, tylko mi na to pozwól. ''
Klaus.
-Co to do diabła ma znaczyć.. - mruknęłam do siebie, zaczęło mi się wydawać, że zwariowałam, widzę rzeczy których nie ma..
-Naprawdę jest z Tobą coraz gorzej, Caroline - powiedziałam sama do siebie, zgniotłam nerwoeo kartkę, rzuciwszy ją kilka metrów przed siebie, już miałam wracać do samochodu, ale ktoś niespodziewanie zagrodził mi drogę. No właśnie, a byłam pewna, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć..
-Proszę, pozwól mi - Wbiło mnie w ziemię, doskonale znałam ten ciepły głos, choć tak często nie potrafiłam przyznać się, że go uwielbiam. Moje oczy napotkały postać Klausa Mikaelsona, żadne słowa nie są w stanie opisać tego, co czułam. Gorzkie wspomnienia i radość, że pojawił się ktoś przy moim boku, tworzyły dosyć dziwną mieszankę.
Wpatrywałam się przez kilka sekund w Jego twarz, zawsze potrafił zachować stoicki spokój, ale nie tym razem, w ciągu tej krótkiej chwili, na Jego twarzy pojawiły się miliony emocji, patrząc w Jego oczy wiedziałam, że nie odpuści, nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, dzieliło nas zaledwie 5,6 metrów, przełknęłam ślinę i delikatnym krokiem podeszłam do Niego.
Rozdział 5.
Udałam się do samochodu, pora najwyższa ruszyć przed siebie - pomyślałam.
Pogoda odmówiła posłuszeństwa, zaczęło padać. Zapięłam więc kurtkę, spojrzałam w niebo i szybkim krokiem skierowałam się ku poboczu.
Otworzyłam drzwiczki, usiadłam oparłszy głowę o zagłówek, wzięłam głęboki oddech.
Zdałam sobie sprawę, że być może jest to ostatni moment, by wspomnieć przeszłość.
Przemaglowałam wszystkie chwile dawnej mnie, mama, tata, dzieciństwo, pierwsza szkoła, zauroczenia, strach przed wywiadówką.. potem, rozczarowania, smutek, pierwsze łzy wylane za pierwszą miłość, liceum, przyjaciele, tragiczne chwile, moja praca, Ben, Tyler, Klaus, Elena, Stefan, Bonnie, Oni Wszyscy są już za mną, nie mogę skupiać się na tym co było, bo nie dam rady się uwolnić i na dobre zapomnieć.
Autosugestia i silna wola tym razem nie zadziałały, te myśli wciąż mi ciążyły.
Mój wyraz twarzy na wspomnienie o Klausie przybrał grymas gniewu, dlaczego ten człowiek nawet teraz nie daje o sobie zapomnieć? - przygryzłam nerwowo wargi, irytowało mnie to, że w ogóle potrafię wspominać spędzone z nim chwile.Nie znalazłam jednak żadnej odpowiedzi, lub znaleźć jej nie chciałam - parsknęłam, i przekrzywiłam głowę przenosząc swój wzrok za szybę.
Rozmyślania przerwała przykra woń dobiegająca z szufladki na drobiazgi znajdującej się na przedniej masce, zastanawiało mnie co może tak cuchnąć.
Kliknęłam przycisk otwórz i ku moim oczom ukazały się papierki po cukierkach, kilka gum do żucia, pusta paczka po drażetkach - pomyślałam, że to musiały być resztki bałaganu po moim ostatnim spotkaniu z Bonnie i Eleną jakiś czas temu - lekko uśmiechnęłam się do wspomnień.
Moja ręka powędrowała nieco głębiej, a opuszki palców natrafiły na kopertę z dosyć sporą zawartością.. szybkim ruchem oswobodziłam ją z szuflady i otworzyłam.
Był to list, który zmienił moje życie po raz kolejny.
''Droga Caroline, jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że mnie już z Tobą nie ma.
Kreśląc te litery, zostało mi parę tygodni życia, jestem chora.
Nawet nie wiesz, jak ciężko mi o tym napisać..
Całe Twoje życie starałam się zapewnić Ci ochronę, przeważnie mi się udawało, ale czasem bywało tak, że upadałam.
Moja praca wymagała 100% zaangażowania, często nie myślałam o Tobie, o tym co czujesz, jak dorastasz.. kilka lat zostało Nam odebranych, jak te karty papieru, które wyrywasz z notesu.
Doskonale wiesz o tym, że kocham Cię najbardziej na świecie, i choć teraz czuwam nad Tobą, wiedz, że gdy nadejdzie koniec, nie będziesz sama.
Przypomnij sobie, gdy namawiałam Cię na pracę w szpitalu, jak podsuwałam Ci myśli by studiować kryminalistykę, pamiętasz? chciałam byś była silna, byś potrafiła zwalczać przeciwności losu, abyś każdą kłodę, którą zawistni ludzie będą Ci podsuwali pod nogi, z łatwością omijała.
Nastał czas, że Ty i Twoi nieśmiertelni przyjaciele znajdujecie się w strasznym niebezpieczeństwie.. nawet nie masz pojęcia w jak wielkim.
Nie chciałam mówić Ci o tym gdy żyłam, bo mogłabyś mnie znienawidzić, chciałam móc nacieszyć się ostatnimi chwilami spędzonymi z Tobą, nawet nie wiem czy zdążysz się uratować, bo nie mam pojęcia kiedy odnajdziesz i przeczytasz ten list.
W podziemiach działa organizacja która od 50 lat prowadzi kampanię O.Z.P.N. to jej skrót, co w oryginale znaczy: ''Ostateczna Zagłada Populacji Nieśmiertelnych''.
Działałam w niej 2 lata, wiem na czym to polega i kochanie wierz mi, ale musisz jak najprędzej wyjechać z Mystic Falls, musisz zostawić wszystko za sobą.
Organizacja działa w podziemiach, co oznacza, że klasa robotnicza, średnia i wyższa nie ma o niej pojęcia, nie usłyszysz o tym w mediach, ani od polityków. Od nikogo.
Rząd zapewnił Wam byt i możliwość rozwoju, a kościół nawet wyraził zgodę na sakramenty.. ale to jest ślepa uliczka Caroline, w rzeczywistości planowany jest atak, organizacje zajmujące się bezpieczeństwem w całym kraju jak i na świecie, pewnego dnia uderzą, nie będziecie mogli nic zrobić, plan jest taki, by zlikwidować CAŁĄ Waszą populację w jednej chwili zamykając granice we wszystkich stanach.
Na ulice zostaną wypuszczone specjalne jednostki zapobiegawcze, likwidacyjne i grupy żołnierzy, których zadaniem będzie wyłapanie każdego nieśmiertelnika.
Caroline, postaraj się sobie przypomnieć.. pamiętasz 4 klasę szkoły podstawowej, gdy w ramach badań okresowych byłyśmy w takim wielkim instytucie (który niestety jest już zlikwidowany) na obrzeżach miasta ?
Wiesz dlaczego Cię tam zabrałam? po to, by zaaplikowano Ci podskórny czip, wszyscy ludzie byli obowiązkowo poddawani temu zabiegowi.Ja też go posiadam.
Znajdziesz go w odcinku szyjnym kręgosłupa, ma kształt klepsydry, więc gdy przyciśniesz palcem, powinnaś go wyczuć.
Kochanie, robiono to po, by gdy nadejdzie czas, odpowiedzialne jednostki likwidacyjne mogły Was odróżnić od istot ludzkich.
Istnieje co prawda sposób, Caroline, sposób na ocalenie, nie jest on pewny, ale istnieje.
Jeśli ktoś kto posiada czip, a w przyszłości został przemieniony w wampira, owy czip natychmiast wysyła sygnał do instytutu na Alasce, który otrzymuje informacje na temat ugryzionego w przeciągu kilkunastu sekund, naukowcy otrzymują obraz wampira, a następnie tworzony jest sobowtór owego nieśmiertelnika.Rząd robi to po to, by ukryć przed społeczeństwem prawdę o masowym mordzie nieśmiertelnych.Dla Was oznacza to drugą szansę, jeśli odnajdziesz drugą Caroline, masz szansę przeżyć.
Twoje wampirze ciało ulegnie natychmiastowemu rozpadowi, tracisz swoje umiejętności, tracisz pamięć, a Twoja dusza zostaje przeniesiona do Twojej śmiertelnej połowy.
Tą wiedzę posiadam tylko ja i burmistrz Lockwood.. nikt więcej.
Atak planowany jest na 27 Czerwca 2012 roku, niestety mnie już z Tobą nie będzie, ale Ty będziesz musiała żyć, wierzę w to, że zawalczysz, i nie polegniesz.
Przeżyjesz to Caroline, masz w sobie tę siłę i wolę walki, nie poddawaj się skarbie, nigdy.
Walcz.
Zawsze będę Cię kochać, proszę pamiętaj o tym, mama.''
List był mokry od moich łez, kilka wyrazów zostało rozmazanych, moje opuszki palców przesuwały się w tę i z powrotem, trzęsłam się, nie mogłam uwierzyć w to co przeczytałam, nie docierało do mnie nic po za kroplami deszczu stukającymi o szyby samochodu, spojrzałam przed siebie, nie mogłam oddychać, tak bardzo chciałam by mama była ze mną, by to nie była prawda.
Czułam jak głowa staje się ciężka, jak trudno jest pogodzić się z tym faktem, że umrę.
Tysiące myśli i tysiące pytań, żadnej odpowiedzi, zero wskazówek.Pustka.
Jeszcze niedawno żyłam myślą, że wyjadę i sama zaprojektuję swoją przyszłość, nawet pogodziłam się z moim przeznaczeniem, a teraz? w jaki sposób miałabym odnaleźć mojego sobowtóra? czy w ogóle śmiertelna Caroline żyje? a jeśli tak, to co bym jej powiedziała, gdy przyszłoby Nam się spotkać? Zacisnęłam oczy w bólu, i cierpieniu.
Łzy nadal cisnęły się do oczu, moje policzki były niczym wodospady pełne żalu i zatracenia.
Czas nagle zaczął pędzić niewyobrażalnie szybko.
Jest 17 Czerwca, a za 10 dni zginiemy.
Pogoda odmówiła posłuszeństwa, zaczęło padać. Zapięłam więc kurtkę, spojrzałam w niebo i szybkim krokiem skierowałam się ku poboczu.
Otworzyłam drzwiczki, usiadłam oparłszy głowę o zagłówek, wzięłam głęboki oddech.
Zdałam sobie sprawę, że być może jest to ostatni moment, by wspomnieć przeszłość.
Przemaglowałam wszystkie chwile dawnej mnie, mama, tata, dzieciństwo, pierwsza szkoła, zauroczenia, strach przed wywiadówką.. potem, rozczarowania, smutek, pierwsze łzy wylane za pierwszą miłość, liceum, przyjaciele, tragiczne chwile, moja praca, Ben, Tyler, Klaus, Elena, Stefan, Bonnie, Oni Wszyscy są już za mną, nie mogę skupiać się na tym co było, bo nie dam rady się uwolnić i na dobre zapomnieć.
Autosugestia i silna wola tym razem nie zadziałały, te myśli wciąż mi ciążyły.
Mój wyraz twarzy na wspomnienie o Klausie przybrał grymas gniewu, dlaczego ten człowiek nawet teraz nie daje o sobie zapomnieć? - przygryzłam nerwowo wargi, irytowało mnie to, że w ogóle potrafię wspominać spędzone z nim chwile.Nie znalazłam jednak żadnej odpowiedzi, lub znaleźć jej nie chciałam - parsknęłam, i przekrzywiłam głowę przenosząc swój wzrok za szybę.
Rozmyślania przerwała przykra woń dobiegająca z szufladki na drobiazgi znajdującej się na przedniej masce, zastanawiało mnie co może tak cuchnąć.
Kliknęłam przycisk otwórz i ku moim oczom ukazały się papierki po cukierkach, kilka gum do żucia, pusta paczka po drażetkach - pomyślałam, że to musiały być resztki bałaganu po moim ostatnim spotkaniu z Bonnie i Eleną jakiś czas temu - lekko uśmiechnęłam się do wspomnień.
Moja ręka powędrowała nieco głębiej, a opuszki palców natrafiły na kopertę z dosyć sporą zawartością.. szybkim ruchem oswobodziłam ją z szuflady i otworzyłam.
Był to list, który zmienił moje życie po raz kolejny.
''Droga Caroline, jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że mnie już z Tobą nie ma.
Kreśląc te litery, zostało mi parę tygodni życia, jestem chora.
Nawet nie wiesz, jak ciężko mi o tym napisać..
Całe Twoje życie starałam się zapewnić Ci ochronę, przeważnie mi się udawało, ale czasem bywało tak, że upadałam.
Moja praca wymagała 100% zaangażowania, często nie myślałam o Tobie, o tym co czujesz, jak dorastasz.. kilka lat zostało Nam odebranych, jak te karty papieru, które wyrywasz z notesu.
Doskonale wiesz o tym, że kocham Cię najbardziej na świecie, i choć teraz czuwam nad Tobą, wiedz, że gdy nadejdzie koniec, nie będziesz sama.
Przypomnij sobie, gdy namawiałam Cię na pracę w szpitalu, jak podsuwałam Ci myśli by studiować kryminalistykę, pamiętasz? chciałam byś była silna, byś potrafiła zwalczać przeciwności losu, abyś każdą kłodę, którą zawistni ludzie będą Ci podsuwali pod nogi, z łatwością omijała.
Nastał czas, że Ty i Twoi nieśmiertelni przyjaciele znajdujecie się w strasznym niebezpieczeństwie.. nawet nie masz pojęcia w jak wielkim.
Nie chciałam mówić Ci o tym gdy żyłam, bo mogłabyś mnie znienawidzić, chciałam móc nacieszyć się ostatnimi chwilami spędzonymi z Tobą, nawet nie wiem czy zdążysz się uratować, bo nie mam pojęcia kiedy odnajdziesz i przeczytasz ten list.
W podziemiach działa organizacja która od 50 lat prowadzi kampanię O.Z.P.N. to jej skrót, co w oryginale znaczy: ''Ostateczna Zagłada Populacji Nieśmiertelnych''.
Działałam w niej 2 lata, wiem na czym to polega i kochanie wierz mi, ale musisz jak najprędzej wyjechać z Mystic Falls, musisz zostawić wszystko za sobą.
Organizacja działa w podziemiach, co oznacza, że klasa robotnicza, średnia i wyższa nie ma o niej pojęcia, nie usłyszysz o tym w mediach, ani od polityków. Od nikogo.
Rząd zapewnił Wam byt i możliwość rozwoju, a kościół nawet wyraził zgodę na sakramenty.. ale to jest ślepa uliczka Caroline, w rzeczywistości planowany jest atak, organizacje zajmujące się bezpieczeństwem w całym kraju jak i na świecie, pewnego dnia uderzą, nie będziecie mogli nic zrobić, plan jest taki, by zlikwidować CAŁĄ Waszą populację w jednej chwili zamykając granice we wszystkich stanach.
Na ulice zostaną wypuszczone specjalne jednostki zapobiegawcze, likwidacyjne i grupy żołnierzy, których zadaniem będzie wyłapanie każdego nieśmiertelnika.
Caroline, postaraj się sobie przypomnieć.. pamiętasz 4 klasę szkoły podstawowej, gdy w ramach badań okresowych byłyśmy w takim wielkim instytucie (który niestety jest już zlikwidowany) na obrzeżach miasta ?
Wiesz dlaczego Cię tam zabrałam? po to, by zaaplikowano Ci podskórny czip, wszyscy ludzie byli obowiązkowo poddawani temu zabiegowi.Ja też go posiadam.
Znajdziesz go w odcinku szyjnym kręgosłupa, ma kształt klepsydry, więc gdy przyciśniesz palcem, powinnaś go wyczuć.
Kochanie, robiono to po, by gdy nadejdzie czas, odpowiedzialne jednostki likwidacyjne mogły Was odróżnić od istot ludzkich.
Istnieje co prawda sposób, Caroline, sposób na ocalenie, nie jest on pewny, ale istnieje.
Jeśli ktoś kto posiada czip, a w przyszłości został przemieniony w wampira, owy czip natychmiast wysyła sygnał do instytutu na Alasce, który otrzymuje informacje na temat ugryzionego w przeciągu kilkunastu sekund, naukowcy otrzymują obraz wampira, a następnie tworzony jest sobowtór owego nieśmiertelnika.Rząd robi to po to, by ukryć przed społeczeństwem prawdę o masowym mordzie nieśmiertelnych.Dla Was oznacza to drugą szansę, jeśli odnajdziesz drugą Caroline, masz szansę przeżyć.
Twoje wampirze ciało ulegnie natychmiastowemu rozpadowi, tracisz swoje umiejętności, tracisz pamięć, a Twoja dusza zostaje przeniesiona do Twojej śmiertelnej połowy.
Tą wiedzę posiadam tylko ja i burmistrz Lockwood.. nikt więcej.
Atak planowany jest na 27 Czerwca 2012 roku, niestety mnie już z Tobą nie będzie, ale Ty będziesz musiała żyć, wierzę w to, że zawalczysz, i nie polegniesz.
Przeżyjesz to Caroline, masz w sobie tę siłę i wolę walki, nie poddawaj się skarbie, nigdy.
Walcz.
Zawsze będę Cię kochać, proszę pamiętaj o tym, mama.''
List był mokry od moich łez, kilka wyrazów zostało rozmazanych, moje opuszki palców przesuwały się w tę i z powrotem, trzęsłam się, nie mogłam uwierzyć w to co przeczytałam, nie docierało do mnie nic po za kroplami deszczu stukającymi o szyby samochodu, spojrzałam przed siebie, nie mogłam oddychać, tak bardzo chciałam by mama była ze mną, by to nie była prawda.
Czułam jak głowa staje się ciężka, jak trudno jest pogodzić się z tym faktem, że umrę.
Tysiące myśli i tysiące pytań, żadnej odpowiedzi, zero wskazówek.Pustka.
Jeszcze niedawno żyłam myślą, że wyjadę i sama zaprojektuję swoją przyszłość, nawet pogodziłam się z moim przeznaczeniem, a teraz? w jaki sposób miałabym odnaleźć mojego sobowtóra? czy w ogóle śmiertelna Caroline żyje? a jeśli tak, to co bym jej powiedziała, gdy przyszłoby Nam się spotkać? Zacisnęłam oczy w bólu, i cierpieniu.
Łzy nadal cisnęły się do oczu, moje policzki były niczym wodospady pełne żalu i zatracenia.
Czas nagle zaczął pędzić niewyobrażalnie szybko.
Jest 17 Czerwca, a za 10 dni zginiemy.
Rozdział 4.
Wczesnym rankiem wyjechałam ze szpitala zostawiając za sobą Mystic Falls.
Droga powrotna zdawała się ciągnąć godzinami, wilgotna jezdnia odbijała poranne promienie słońca.
Nigdy wcześniej nie czułam się przepełniona tak dziwnym uczuciem, może raz, ale to było dawno temu.
Czy wiedziałam dokąd jadę? nie miałam pojęcia, miałam nadzieję, że los mi wskaże drogę.
Co za ironia losu, moje życie w jednej chwili nabrało innego obrotu, jakby ktoś rzucił kostką i przestawił pionek.Żałosne.
Zaledwie kilkanaście godzin temu obudziłam się zupełnie inna niż jestem dzisiaj, ta noc sprawiła, że zdałam sobie sprawę ze swojego istnienia, z przynależności do tylko jednej grupy społecznej.
Wszystko co miało miejsce przed wczorajszym wydarzeniem, było sztuczne, wyreżyserowane przez ludzi, którzy zmuszają nas do takiego życia.
Grałam przez długi czas, już nie mam siły.
Rzecz jasna, że to Oni do końca będą pociągać za sznurki, a my będziemy grać według ich poleceń, wiem.. może i na to zasługujemy, ale na pewno nie zgodzimy się na udział w tym cyrku.
Odebrali nam nasze własne życia, zmusili do bycia kimś innym, miarka się przebrała.
Po dłuższym czasie, każdy wampir starający się zachować pozory normalności odpadnie z tej gry.Będziemy spisani na straty jeśli nie podniesiemy w końcu głosu.
***
Zbliżała się 9:00 AM, byłam już trochę zmęczona długą jazdą i postanowiłam złapać oddech robiąc sobie przystanek.
Zjechałam na pobocze, zatrzymałam samochód i wyłączyłam zapłon, kluczyki schowałam do przedniej kieszeni w kurtce.
Pobieżnie zajrzałam do lusterka, by ocenić czy wyglądam w miarę przyzwoicie, wyrównałam kontury szminki i poprawiłam włosy,
w końcu ta nie przespana noc mogła dać się we znaki i zostać zauważona przez jakiegoś człowieka.
Skierowałam się w stronę ścieżki prowadzącej w głąb lasu, musiałam pobyć przez moment sam na sam z naturą.Potrzebowałam tego.
Z początku droga przede mną i las wokół mnie nie wyróżniał się niczym szczególnym, gęsto rosnące drzewa, śpiew ptaków.
Chwilę trwało nim zachłysnęłam się prawdziwym pięknem.Warto było przemierzyć tę odległość.
Dotarłam na wzgórze z rozciągającym się najwspanialszym widokiem jaki miałam okazję zobaczyć.
Cudownie pachnące świerki otaczały mnie tworząc krąg, promienie słońca padające na świeżą zroszoną trawę, sprawiały, że nabierała odcieni złota.
Śpiew, cudowne melodie lasu.To wszystko
było ze mną, przy mnie.
Czułam się jak dziecko, jak mała dziewczynka która cieszy się słońcem, która łapie we włosy oddechy wiatru, która chwyta najdrobniejszą chwilę w swe maleńkie dłonie i konsumuje ją w całości.
Wszystkie moje zmysły nie mogły nadążać za ogromem piękna, które mnie otaczało.. gdy patrzyłam prosto w obłoki, uśmiech natychmiast malował się na mojej twarzy.
Gaj, cisza, moje błogosławione sekretne miejsce. Jak cudownie byłoby tu żyć wiecznie.
Położyłam na się kocu usłanym z żołędzi, drobnej trawy, kilku dębowych liści.Było mi tak cudownie, tak najmilej, że czas wydawał się stanąć w miejscu.
-Alleluja! - powiedziałam sama do siebie.Czułam wolność na każdym milimetrze skóry, moja dusza wyrywała się na zewnątrz, chciała więcej.
Miłość, nienawiść, strata, władza, śmierć.. czymże są w porównaniu z naturą? z uczuciem unoszenia się nad ziemią.Podnosząc ręce w górę, czułam, że właśnie dziś otwiera się przede mną prawdziwy świat, mój własny kąt, w którym to ja jestem architektem.
Sposób w jaki pomaluję w nim ściany zależy ode mnie, ludzie których zaproszę, to moja własna decyzja, to co będę robić w życiu, jest również moim wyborem, po czyjej stanę stronie? zapewniam, że po właściwej.
Od dziś nie jestem częścią trywialnych ludzkich konwencji.
Nie należę do ludzi, bo nie przeminę tak jak Oni...
Przypomniałam sobie, co znaczy żyć, i co znaczy być..
Dzisiaj, staje się powoli historią, ale przede mną przecież cała wieczność.
Droga powrotna zdawała się ciągnąć godzinami, wilgotna jezdnia odbijała poranne promienie słońca.
Nigdy wcześniej nie czułam się przepełniona tak dziwnym uczuciem, może raz, ale to było dawno temu.
Czy wiedziałam dokąd jadę? nie miałam pojęcia, miałam nadzieję, że los mi wskaże drogę.
Co za ironia losu, moje życie w jednej chwili nabrało innego obrotu, jakby ktoś rzucił kostką i przestawił pionek.Żałosne.
Zaledwie kilkanaście godzin temu obudziłam się zupełnie inna niż jestem dzisiaj, ta noc sprawiła, że zdałam sobie sprawę ze swojego istnienia, z przynależności do tylko jednej grupy społecznej.
Wszystko co miało miejsce przed wczorajszym wydarzeniem, było sztuczne, wyreżyserowane przez ludzi, którzy zmuszają nas do takiego życia.
Grałam przez długi czas, już nie mam siły.
Rzecz jasna, że to Oni do końca będą pociągać za sznurki, a my będziemy grać według ich poleceń, wiem.. może i na to zasługujemy, ale na pewno nie zgodzimy się na udział w tym cyrku.
Odebrali nam nasze własne życia, zmusili do bycia kimś innym, miarka się przebrała.
Po dłuższym czasie, każdy wampir starający się zachować pozory normalności odpadnie z tej gry.Będziemy spisani na straty jeśli nie podniesiemy w końcu głosu.
***
Zbliżała się 9:00 AM, byłam już trochę zmęczona długą jazdą i postanowiłam złapać oddech robiąc sobie przystanek.
Zjechałam na pobocze, zatrzymałam samochód i wyłączyłam zapłon, kluczyki schowałam do przedniej kieszeni w kurtce.
Pobieżnie zajrzałam do lusterka, by ocenić czy wyglądam w miarę przyzwoicie, wyrównałam kontury szminki i poprawiłam włosy,
w końcu ta nie przespana noc mogła dać się we znaki i zostać zauważona przez jakiegoś człowieka.
Skierowałam się w stronę ścieżki prowadzącej w głąb lasu, musiałam pobyć przez moment sam na sam z naturą.Potrzebowałam tego.
Z początku droga przede mną i las wokół mnie nie wyróżniał się niczym szczególnym, gęsto rosnące drzewa, śpiew ptaków.
Chwilę trwało nim zachłysnęłam się prawdziwym pięknem.Warto było przemierzyć tę odległość.
Dotarłam na wzgórze z rozciągającym się najwspanialszym widokiem jaki miałam okazję zobaczyć.
Cudownie pachnące świerki otaczały mnie tworząc krąg, promienie słońca padające na świeżą zroszoną trawę, sprawiały, że nabierała odcieni złota.
Śpiew, cudowne melodie lasu.To wszystko
było ze mną, przy mnie.
Czułam się jak dziecko, jak mała dziewczynka która cieszy się słońcem, która łapie we włosy oddechy wiatru, która chwyta najdrobniejszą chwilę w swe maleńkie dłonie i konsumuje ją w całości.
Wszystkie moje zmysły nie mogły nadążać za ogromem piękna, które mnie otaczało.. gdy patrzyłam prosto w obłoki, uśmiech natychmiast malował się na mojej twarzy.
Gaj, cisza, moje błogosławione sekretne miejsce. Jak cudownie byłoby tu żyć wiecznie.
Położyłam na się kocu usłanym z żołędzi, drobnej trawy, kilku dębowych liści.Było mi tak cudownie, tak najmilej, że czas wydawał się stanąć w miejscu.
-Alleluja! - powiedziałam sama do siebie.Czułam wolność na każdym milimetrze skóry, moja dusza wyrywała się na zewnątrz, chciała więcej.
Miłość, nienawiść, strata, władza, śmierć.. czymże są w porównaniu z naturą? z uczuciem unoszenia się nad ziemią.Podnosząc ręce w górę, czułam, że właśnie dziś otwiera się przede mną prawdziwy świat, mój własny kąt, w którym to ja jestem architektem.
Sposób w jaki pomaluję w nim ściany zależy ode mnie, ludzie których zaproszę, to moja własna decyzja, to co będę robić w życiu, jest również moim wyborem, po czyjej stanę stronie? zapewniam, że po właściwej.
Od dziś nie jestem częścią trywialnych ludzkich konwencji.
Nie należę do ludzi, bo nie przeminę tak jak Oni...
Przypomniałam sobie, co znaczy żyć, i co znaczy być..
Dzisiaj, staje się powoli historią, ale przede mną przecież cała wieczność.
Rozdział 3.
Miałam na sobie biały fartuch, zawsze są używane, gdy ciało denata gotowe jest do zabiegu.
Moje dłonie były przywarte do siebie, i zakute w ostre kajdany, usta przeklejone taśmą, leżałam nieruchomo.
Znajdowałam się w pomieszczeniu, w którym często sama wykonuję sekcje, prawdopodobnie pokój nr.14, znam to miejsce jak własną kieszeń.
Ściany były w kolorze bieli i szarości, posadzka była błyszcząca i śliska, w kącie stało wiadro z jakimś płynem, a obok szafka z narzędziami i przeróżnymi specyfikami.
Okna w tego typu pomieszczeniach zawsze posiadają kraty, więc nie mogłam nic zrobić.Musiałam zachowywać się jak człowiek, musiałam dotrzymać paktu zawartego z ludźmi.
Gdybym użyła siły, wyrwała się z kajdan - a mogłam. - rozszarpała kraty, wszyscy by się dowiedzieli.. a od 4 lat nie było odnotowanego żadnego przypadku z udziałem wampira.
Nie mogłam nic zrobić.Pozostało mi czekać.
Patrzyłam na sufit, w oczekiwaniu na to co przyniesie los.Byłam pewna, że to mój koniec, można powiedzieć, że czułam go w powietrzu.
W oddali słyszałam kroki, jeden za drugim, kilka szelestów przewracanych kart, pewny i szybki chód, intuicja podpowiadała mi, że to Mark.
-Złotko zanieś to na trójkę, potem zrób kilka kopii, i zanieś je do mnie, zrozumiano? - znajomy głos, już byłam pewna, Mark - pomyślałam.
-Oczywiście Panie Vergersen. - odparła jakaś kobieta, chyba Bethy, asystentka Marka, nie dawno się u nas zatrudniła.
Przyspieszył, czułam nawet jego oddech, choć nie było go jeszcze przy mnie, zbliżał się, oddech stawał się wyraźniejszy, zdenerwowanie narastało.
Otworzył drzwi.
-No proszę proszę! słodka doktor Caroline niczym skowronek w klatce.. hmmm co ja mam z Tobą uczynić?. - Pochylił się nade mną, skrzyżował dłonie na torsie, i chodził dookoła stołu.Irytowało mnie to, bo pomyślałam, ''rób co masz zrobić!, daruj sobie tę grę wstępną''
-Wiesz, Caroline..zawsze zazdrościłem Ci tej władzy jaką sobie przypisywałaś..wszystko wiedząca panna Caroline, najlepsza na roku..
nie zwracałaś uwagi na nikogo, liczyłaś się tylko Ty, nikt inny, co oczywiście było intrygujące zarówno dla mnie jak i pewnie dla całej reszty, byłaś zagadką na którą nikt nie znał odpowiedzi.
-Pamiętam jak pierwszy raz się spotkaliśmy, wcześniej nie zwracałaś na mnie uwagi, bo niby dlaczego? Poszliśmy na kawę, byłaś taka roześmiana, taka pewna siebie, cytowałaś kogoś, a ja patrzyłem, i nie mogłem uwierzyć, że Cię poznałem.. co za idiota ze mnie, co? jak mogłem być tak naiwny - odpowiedział, a jego rysy na twarzy stały się bardziej wyraźne.
Podszedł do mnie, i gwałtownym ruchem oderwał taśmę z moich ust.
-Dlaczego to robisz? - zapytałam mierząc go wzrokiem, moje oczy podążały za każdym jego ruchem, tak bardzo chciałam go zranić, tak jak on zranił mnie.
Każde Jego spojrzenie sprawiało, że czułam jak krew staje się gorętsza, czułam jak serce bije mocniej, czułam obrzydzenie.
-A jak myślisz? - oparł się o stół na którym nadal leżałam, jego usta wykrzywiły się w sztucznym uśmiechu, pochylił się nade mną tym razem nie patrząc mi w oczy.
-Odważ się, Mark.. no dalej, zrób to! wiem, że o niczym innym nie myślisz, zrób to!!. - Wykrzyczałam mu prosto w twarz, oddech znowu przyspieszył..
coraz bardziej nie wytrzymywałam jego obecności, chciałam móc zanurzyć zęby w jego ciepłej skórze, i sprawić cierpienie jakiego nie doznał nigdy wcześniej.
-Bystra dziewczynka, posłuchaj mnie.. - szepnął, i szarpnął mój podbródek.
-Jesteś złem, droga Caroline, a zło się niszczy. - odpowiedział pewnym głosem, i skierował się w kierunku wiadra stojącego w rogu sali.
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, pierwszy raz w życiu, słyszałam i odczuwałam tak wyraźnie, tak dokładnie.
W momencie, gdy podnosił wiadro, jego mięśnie lekko się poruszyły, odwrócił się w moją stronę, patrzyliśmy się na siebie przez dłuższą chwilę, nie oderwałam wzroku pierwsza, by nie wyczuł słabości, Jego twarz nabrała grymasu, odwrócił wzrok, przełknął ślinę, i trzasnął wiadrem z całej siły o posadzkę, opuścił pomieszczenie.
Przez krótką chwilę leżałam nie wiedząc co zrobić, w powietrzu nadal unosił się jego zapach, a w moim umyśle, wciąż słyszałam jego słowa.
Nagłym ruchem zerwałam kajdany, rozszarpałam fartuch i podniosłam się ze stołu.Byłam w samej bieliźnie, ale nie przeszkadzało mi to.
Moim celem było wydostanie się stąd, i zadanie bólu.
-Leży w 14, miej oczy wkoło głowy, w każdej chwili może zaatakować. - Usłyszałam jego szept, prawdopodobnie mówił do Bethy.
Wiedziałam, że muszę się stąd wydostać, przekroczyłam kałużę rozlaną na środku, moje stopy lekko umoczyły kilka kropli, sparzyłam się.
To była płynna werbena.
Wspięłam się na palce, i podeszłam do drzwi, były przymknięte, więc mogłam przez nie spojrzeć.
Przede mną rozciągał się długi wąski korytarz, po prawej stronie znajdowała się recepcja, i Bethy stała za biurkiem.
Zauważyłam, że obok niej leży kryształowy stary wazon, a w nim kilka sztyletów, wytężyłam wzrok i ujrzałam je w pełnej okazałości.
To były sztylety które znałam, ostatni raz użyte gdy jeszcze byłam w liceum, tylko w jaki sposób Mark je zdobył?
Na końcu korytarza było pusto, podejrzewam że pracownicy skończyli na dzisiaj, i w szpitalu byłam tylko ja, Bethy i Mark.
By uzyskać pewność, wytężyłam swój zmysł węchu, i postarałam się zlokalizować ludzi przebywających aktualnie w szpitalu.
Perfumy lacoste, zapach orzechowej pasty do butów użytej dzień wcześniej, świeżo wyprany i wyprasowany garnitur, zapach czereśni, znowu perfumy, tym razem Chanel, guma do żucia, i na końcu najintensywniejszy z zapachów, martwi.
Wszystko się zatem zgadzało, perfumy, pasta do butów, i zapach garnitura wskazywały na Marka, natomiast reszta na Bethy, i ciała zmarłych.
Teren praktycznie czysty.. - Pomyślałam. - nagle pojawiła się myśl..gdyby tak chociaż raz spróbować, gdyby przypomnieć sobie jak wspaniale było smakować gęstą krew, czuć jej ciepło wypełniające mnie po brzegi, słyszeć błaganie ofiary, i mieć je za nic.
Odważyłam się, co samo mnie zdziwiło, delikatnie i powoli budził się we mnie zabójca, temperatura ciała wzrosła o kilkanaście stopni, poczułam intensywne ukłucie w okolicy splotu słonecznego.
Zapachy wyostrzały się z każdym kolejnym wdechem, uderzenia serca Bethy były cudowną balladą dla moich uszu, czułam ukojenie, powoli zatracałam się w tym stanie.
Z wrażenia lekko zsunęłam się po ścianie, ale w ostatniej chwili zdążyłam zapobiec hałasowi, który mógłby zwrócić uwagę.
Przygryzłam mocno wargi, szybko spojrzałam za siebie, moje włosy przez ułamek sekundy zatańczyły w powietrzu,i otworzyłam drzwi.
-Witaj Bethy - Uśmiechnęłam się do niej z wymalowanym na twarzy mordercą, nie zaatakowałam od razu, to nie sprawiało mi nigdy przyjemności..
kochałam patrzeć w przepełnione strachem i bólem oczy ofiary, czuć jej ostatnie podrygi serca, ostatnie dwa oddechy..
Tak dawno nie próbowałam tej przyjemności, tak dawno...
-M..Mark.. - odwróciła się w moją stronę, Jej oczy nabrały lęku, od razu usłyszałam szybsze bicie serca, coraz szybsze.
Zrobiłam pierwszy krok, potem drugi, lekko przystanęłam by wszystko wykonać z gracją.
Przyłożyłam palec wskazujący na usta, by dać Jej do zrozumienia, że powinna być cicho.
-Kochanie, zaraz Twoje serce przestanie bić, odejdziesz, ale obiecuję, że Twoja śmierć będzie w pełni uzasadniona, to była zbyt długa przerwa - spojrzałam na nią ostatni raz 'spod byka'.
Wyszczerzyłam kły, moja twarz nabrała typowego wampirzego wyrazu zabójcy. i zaatakowałam.
Chwila.. Smak..Łyk.. pierwsza kropla krwi smakuje najlepiej, Jej jęk, słodki jęk.. zabijałam powoli, najpierw lekko zmieniona okolica żeber, potem dwa wbicia w szyję, Bethy jeszcze żyła, tak słodko prosiła o pomoc.
Lekko pojękiwała, ja czułam przepełniającą mnie coraz większą ochotę na więcej, wciąż kontrolowałam Jej funkcje życiowe, przykładając kciuk do tętnicy lub nadgarstka, by móc cieszyć się ciepłem jej krwi, schłodzona nie smakowała już tak cudownie.
Na jej policzku pojawiła się pierwsza łza, ale nie mogła już powiedzieć ani słowa, nadal żyła, jej usta lekko się rozchyliły, to były ostatnie Jej momenty..
Ja jeszcze pragnęłam, wciąż mi było mało, nabrałam powietrza i ostatni raz wbiłam się w jej tętnice opróżniając ją do końca.
Jedna z cudowniejszych chwil w życiu wampira.
Przez chwilę patrzyłam w jej oczy, pogłaskałam ją po głowie i pocałowałam w czoło.
Bethy wyssana do szpiku, odeszła.
Opuściłam jej ciało na posadzkę, delikatnie manewrując palcami pod jej plecami, starałam się być delikatna, i traktować jej ciało z szacunkiem, posłużyła mi w końcu jako wybawienie.
Przetarłam usta, z kącika spływała jeszcze jedna kropla, wchłonęłam ją, odsunęłam się od ciała, kilka kroczków w tył, nie było mi żal, nie było mi przykro, chciałam więcej.
Zza rogu wyjrzał Mark, widział całe zdarzenie, przyglądał mi się, nie robił nic innego, patrzył.
Wytarłam pokrwawioną dłoń o swój brzuch, i spojrzałam na Niego w pełni zdając sobie sprawę z czynu.
-I kto wygrał? - zapytałam z nonszalanckim uśmiechem, przeszłam obok niego, ale nie chciałam go skrzywdzić, nie teraz, nie dziś.. to by było zbyt proste.
Moje dłonie były przywarte do siebie, i zakute w ostre kajdany, usta przeklejone taśmą, leżałam nieruchomo.
Znajdowałam się w pomieszczeniu, w którym często sama wykonuję sekcje, prawdopodobnie pokój nr.14, znam to miejsce jak własną kieszeń.
Ściany były w kolorze bieli i szarości, posadzka była błyszcząca i śliska, w kącie stało wiadro z jakimś płynem, a obok szafka z narzędziami i przeróżnymi specyfikami.
Okna w tego typu pomieszczeniach zawsze posiadają kraty, więc nie mogłam nic zrobić.Musiałam zachowywać się jak człowiek, musiałam dotrzymać paktu zawartego z ludźmi.
Gdybym użyła siły, wyrwała się z kajdan - a mogłam. - rozszarpała kraty, wszyscy by się dowiedzieli.. a od 4 lat nie było odnotowanego żadnego przypadku z udziałem wampira.
Nie mogłam nic zrobić.Pozostało mi czekać.
Patrzyłam na sufit, w oczekiwaniu na to co przyniesie los.Byłam pewna, że to mój koniec, można powiedzieć, że czułam go w powietrzu.
W oddali słyszałam kroki, jeden za drugim, kilka szelestów przewracanych kart, pewny i szybki chód, intuicja podpowiadała mi, że to Mark.
-Złotko zanieś to na trójkę, potem zrób kilka kopii, i zanieś je do mnie, zrozumiano? - znajomy głos, już byłam pewna, Mark - pomyślałam.
-Oczywiście Panie Vergersen. - odparła jakaś kobieta, chyba Bethy, asystentka Marka, nie dawno się u nas zatrudniła.
Przyspieszył, czułam nawet jego oddech, choć nie było go jeszcze przy mnie, zbliżał się, oddech stawał się wyraźniejszy, zdenerwowanie narastało.
Otworzył drzwi.
-No proszę proszę! słodka doktor Caroline niczym skowronek w klatce.. hmmm co ja mam z Tobą uczynić?. - Pochylił się nade mną, skrzyżował dłonie na torsie, i chodził dookoła stołu.Irytowało mnie to, bo pomyślałam, ''rób co masz zrobić!, daruj sobie tę grę wstępną''
-Wiesz, Caroline..zawsze zazdrościłem Ci tej władzy jaką sobie przypisywałaś..wszystko wiedząca panna Caroline, najlepsza na roku..
nie zwracałaś uwagi na nikogo, liczyłaś się tylko Ty, nikt inny, co oczywiście było intrygujące zarówno dla mnie jak i pewnie dla całej reszty, byłaś zagadką na którą nikt nie znał odpowiedzi.
-Pamiętam jak pierwszy raz się spotkaliśmy, wcześniej nie zwracałaś na mnie uwagi, bo niby dlaczego? Poszliśmy na kawę, byłaś taka roześmiana, taka pewna siebie, cytowałaś kogoś, a ja patrzyłem, i nie mogłem uwierzyć, że Cię poznałem.. co za idiota ze mnie, co? jak mogłem być tak naiwny - odpowiedział, a jego rysy na twarzy stały się bardziej wyraźne.
Podszedł do mnie, i gwałtownym ruchem oderwał taśmę z moich ust.
-Dlaczego to robisz? - zapytałam mierząc go wzrokiem, moje oczy podążały za każdym jego ruchem, tak bardzo chciałam go zranić, tak jak on zranił mnie.
Każde Jego spojrzenie sprawiało, że czułam jak krew staje się gorętsza, czułam jak serce bije mocniej, czułam obrzydzenie.
-A jak myślisz? - oparł się o stół na którym nadal leżałam, jego usta wykrzywiły się w sztucznym uśmiechu, pochylił się nade mną tym razem nie patrząc mi w oczy.
-Odważ się, Mark.. no dalej, zrób to! wiem, że o niczym innym nie myślisz, zrób to!!. - Wykrzyczałam mu prosto w twarz, oddech znowu przyspieszył..
coraz bardziej nie wytrzymywałam jego obecności, chciałam móc zanurzyć zęby w jego ciepłej skórze, i sprawić cierpienie jakiego nie doznał nigdy wcześniej.
-Bystra dziewczynka, posłuchaj mnie.. - szepnął, i szarpnął mój podbródek.
-Jesteś złem, droga Caroline, a zło się niszczy. - odpowiedział pewnym głosem, i skierował się w kierunku wiadra stojącego w rogu sali.
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, pierwszy raz w życiu, słyszałam i odczuwałam tak wyraźnie, tak dokładnie.
W momencie, gdy podnosił wiadro, jego mięśnie lekko się poruszyły, odwrócił się w moją stronę, patrzyliśmy się na siebie przez dłuższą chwilę, nie oderwałam wzroku pierwsza, by nie wyczuł słabości, Jego twarz nabrała grymasu, odwrócił wzrok, przełknął ślinę, i trzasnął wiadrem z całej siły o posadzkę, opuścił pomieszczenie.
Przez krótką chwilę leżałam nie wiedząc co zrobić, w powietrzu nadal unosił się jego zapach, a w moim umyśle, wciąż słyszałam jego słowa.
Nagłym ruchem zerwałam kajdany, rozszarpałam fartuch i podniosłam się ze stołu.Byłam w samej bieliźnie, ale nie przeszkadzało mi to.
Moim celem było wydostanie się stąd, i zadanie bólu.
-Leży w 14, miej oczy wkoło głowy, w każdej chwili może zaatakować. - Usłyszałam jego szept, prawdopodobnie mówił do Bethy.
Wiedziałam, że muszę się stąd wydostać, przekroczyłam kałużę rozlaną na środku, moje stopy lekko umoczyły kilka kropli, sparzyłam się.
To była płynna werbena.
Wspięłam się na palce, i podeszłam do drzwi, były przymknięte, więc mogłam przez nie spojrzeć.
Przede mną rozciągał się długi wąski korytarz, po prawej stronie znajdowała się recepcja, i Bethy stała za biurkiem.
Zauważyłam, że obok niej leży kryształowy stary wazon, a w nim kilka sztyletów, wytężyłam wzrok i ujrzałam je w pełnej okazałości.
To były sztylety które znałam, ostatni raz użyte gdy jeszcze byłam w liceum, tylko w jaki sposób Mark je zdobył?
Na końcu korytarza było pusto, podejrzewam że pracownicy skończyli na dzisiaj, i w szpitalu byłam tylko ja, Bethy i Mark.
By uzyskać pewność, wytężyłam swój zmysł węchu, i postarałam się zlokalizować ludzi przebywających aktualnie w szpitalu.
Perfumy lacoste, zapach orzechowej pasty do butów użytej dzień wcześniej, świeżo wyprany i wyprasowany garnitur, zapach czereśni, znowu perfumy, tym razem Chanel, guma do żucia, i na końcu najintensywniejszy z zapachów, martwi.
Wszystko się zatem zgadzało, perfumy, pasta do butów, i zapach garnitura wskazywały na Marka, natomiast reszta na Bethy, i ciała zmarłych.
Teren praktycznie czysty.. - Pomyślałam. - nagle pojawiła się myśl..gdyby tak chociaż raz spróbować, gdyby przypomnieć sobie jak wspaniale było smakować gęstą krew, czuć jej ciepło wypełniające mnie po brzegi, słyszeć błaganie ofiary, i mieć je za nic.
Odważyłam się, co samo mnie zdziwiło, delikatnie i powoli budził się we mnie zabójca, temperatura ciała wzrosła o kilkanaście stopni, poczułam intensywne ukłucie w okolicy splotu słonecznego.
Zapachy wyostrzały się z każdym kolejnym wdechem, uderzenia serca Bethy były cudowną balladą dla moich uszu, czułam ukojenie, powoli zatracałam się w tym stanie.
Z wrażenia lekko zsunęłam się po ścianie, ale w ostatniej chwili zdążyłam zapobiec hałasowi, który mógłby zwrócić uwagę.
Przygryzłam mocno wargi, szybko spojrzałam za siebie, moje włosy przez ułamek sekundy zatańczyły w powietrzu,i otworzyłam drzwi.
-Witaj Bethy - Uśmiechnęłam się do niej z wymalowanym na twarzy mordercą, nie zaatakowałam od razu, to nie sprawiało mi nigdy przyjemności..
kochałam patrzeć w przepełnione strachem i bólem oczy ofiary, czuć jej ostatnie podrygi serca, ostatnie dwa oddechy..
Tak dawno nie próbowałam tej przyjemności, tak dawno...
-M..Mark.. - odwróciła się w moją stronę, Jej oczy nabrały lęku, od razu usłyszałam szybsze bicie serca, coraz szybsze.
Zrobiłam pierwszy krok, potem drugi, lekko przystanęłam by wszystko wykonać z gracją.
Przyłożyłam palec wskazujący na usta, by dać Jej do zrozumienia, że powinna być cicho.
-Kochanie, zaraz Twoje serce przestanie bić, odejdziesz, ale obiecuję, że Twoja śmierć będzie w pełni uzasadniona, to była zbyt długa przerwa - spojrzałam na nią ostatni raz 'spod byka'.
Wyszczerzyłam kły, moja twarz nabrała typowego wampirzego wyrazu zabójcy. i zaatakowałam.
Chwila.. Smak..Łyk.. pierwsza kropla krwi smakuje najlepiej, Jej jęk, słodki jęk.. zabijałam powoli, najpierw lekko zmieniona okolica żeber, potem dwa wbicia w szyję, Bethy jeszcze żyła, tak słodko prosiła o pomoc.
Lekko pojękiwała, ja czułam przepełniającą mnie coraz większą ochotę na więcej, wciąż kontrolowałam Jej funkcje życiowe, przykładając kciuk do tętnicy lub nadgarstka, by móc cieszyć się ciepłem jej krwi, schłodzona nie smakowała już tak cudownie.
Na jej policzku pojawiła się pierwsza łza, ale nie mogła już powiedzieć ani słowa, nadal żyła, jej usta lekko się rozchyliły, to były ostatnie Jej momenty..
Ja jeszcze pragnęłam, wciąż mi było mało, nabrałam powietrza i ostatni raz wbiłam się w jej tętnice opróżniając ją do końca.
Jedna z cudowniejszych chwil w życiu wampira.
Przez chwilę patrzyłam w jej oczy, pogłaskałam ją po głowie i pocałowałam w czoło.
Bethy wyssana do szpiku, odeszła.
Opuściłam jej ciało na posadzkę, delikatnie manewrując palcami pod jej plecami, starałam się być delikatna, i traktować jej ciało z szacunkiem, posłużyła mi w końcu jako wybawienie.
Przetarłam usta, z kącika spływała jeszcze jedna kropla, wchłonęłam ją, odsunęłam się od ciała, kilka kroczków w tył, nie było mi żal, nie było mi przykro, chciałam więcej.
Zza rogu wyjrzał Mark, widział całe zdarzenie, przyglądał mi się, nie robił nic innego, patrzył.
Wytarłam pokrwawioną dłoń o swój brzuch, i spojrzałam na Niego w pełni zdając sobie sprawę z czynu.
-I kto wygrał? - zapytałam z nonszalanckim uśmiechem, przeszłam obok niego, ale nie chciałam go skrzywdzić, nie teraz, nie dziś.. to by było zbyt proste.
Rozdział 2.
Zastanawiam się drogi czytelniku, jak Ty byś postąpił w mojej sytuacji...to zabawne, ale udało mi się zachować spokój.
Bowiem zdałam sobie sprawę, że gdy spanikuję, przegram.
Po opuszczeniu placu przy rzece, udałam się w kierunku postoju taksówek, co prawda wybrałam dłuższą drogę, drogę która wiedzie z Placu nad rzeką, przez dość duży park, i potem główną aleję.
Podejrzewam, że zwyczajnie potrzebowałam chwili wytchnienia, czasu na ułożenie sobie planu.. może nawet chwili na wymyślenie alibi.
Czy mark wie o mojej nieśmiertelności? czy może wie o drugiej rzeczy, przed którą nawet ja sama boję się przyznać?
W końcu usłyszałam od niego tylko słowo ''Wiem, i Twoja postawa grzecznej pani doktor, nie uchroni Cię przed konsekwencjami, Caroline'' co miał na myśli?
Na to pytanie nie znałam odpowiedzi, czułam jednak, że Mark mi nie grozi, nawet jeśli wie.. nie odważyłby się powiedzieć tego na głos, nigdy.Jest zbyt słaby.. tak mi się wydaję.
Mam nad Nim przewagę, w prawie każdej postaci.
W końcu to Mark jest moim pracownikiem, i to ja wydaję polecenia, w naszej relacji zdecydowanie odgrywa rolę tego słabszego ogniwa,właściwie w każdej dziedzinie życia, to ja nad nim góruję.
Chwila pewności siebie wymalowała na mojej twarzy uśmiech satysfakcji, mijałam drzewa w jednym z piękniejszych parków w mojej mieścinie, dzień powoli zapadał w drzemkę, a aleja, którą podążałam, była szeroka i wyłożona gładką cegłą, po bokach stały równo ułożone latarenki, a obok nich, równo przycięte brzozy.
Niestety ten piękny widok niszczyły brudne puszki, i papierowe talerzyki i widelce, porozrzucane wokół ławek.
Oprócz mnie, na ulicy nie było nikogo.Ja, tylko ja i świat wokół, spokój, cisza.
Skręciłam w lewo i spojrzawszy na zegarek, zdałam sobie sprawę, że za kilka godzin zaczynam pracę, przyspieszyłam więc kroku.
Jeszcze kilkanaście metrów dzieliło mnie od placu na którym zatrzymuje się większość taksówkarzy z obrębu mojej miejscowości, dodatkowo udało mi się usłyszeć kilku z nich.
Jeden rozmawiający z żoną, narzekający na rząd i twarde siedzenia w urzędach, drugi już przysypiał i lekko pochrapywał, natomiast trzeci..
trzeci mnie zdziwił, dosyć głośno się zachowywał.
Musiałam podejść nieco bliżej, by usłyszeć wyraźniej.
-Wiem, wiem o Tobie wszystko, nie zasługujesz by żyć, ty i cała reszta twojego splamionego krwią gatunku.
I wiesz co? my ludzie się wami brzydzimy, choć słyszycie, że jesteście tacy wyjątkowi, tacy wspaniali.. to gówno prawda! rozumiesz?
jesteście niczym, niczym.. niczym... - Zszokowało mnie to, muszę przyznać, w pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś prowokator nadesłany z urzędu.
Natychmiast włączył mi się tryb ratunkowy, podbiegłam do parkingu by znaleźć taksówkę i tą osobę..
Gdy powoli zbliżałam się do miejsca skąd dochodziły te odgłosy, przed oczyma ujrzałam mężczyznę ubranego w czarny lśniący długi płaszcz, trzymający parasol w lewej dłoni.
Gdy mnie ujrzał, poprawił tylko kołnierz i mankiety, zdmuchnął skrawek papieru z jego ramienia, i pewnym krokiem poszedł przed siebie.
Nie udało mi się zarejestrować jego twarzy, pewnie powiesz.. ''rzecież mogłaś podbiec i sprawdzić, następnie wymazać pamięć, jesteś przecież wampirem, posiadasz tą zdolność''.
Owszem, ale nastały czasy gdy jesteśmy traktowani po ludzku, tak też właśnie musimy się zachowywać.. możemy dostać pracę, możemy założyć rodzinę, nawet kościół wyraził zgodę na ślub i chrzest nowo narodzonych.
W mediach już się o nas nie mówi, pod warunkiem, że przestrzegamy pewnych zasad.
Ludzie nie znają nas po nazwisku, czasem może garstka najbliższych przyjaciół, rodzina, ale nie ogół społeczeństwa.Wiedzą, że istniejemy, ale nie wiedzą czy to właśnie nas minęli przed chwilą na ulicy.Zabawne, prawda?
Poczułam świeżą, jeszcze nie skrzepniętą krew i strach, ogrom strachu w odległości kilku metrów ode mnie.Podbiegłam, i przez szybę ujrzałam młodzieńca leżącego na tylnym siedzeniu,usłyszałam jak jego oddech staje się wolniejszy i cichnie.Nie znałam go.
Jego skórzaną kurtkę oblepiały okruchy żwiru pomieszanego z krwią.Szybkim i zdecydowanym ruchem otworzyłam drzwi, i nachyliłam się nad chłopakiem.
Moja twarz była wykrzywiona w grymasie szoku, krew sącząca się z jego prawego boku pod żebrem, przez moment skupiała całą moją uwagę.
Na jego białej koszuli, krew rysowała rozmaite szlaczki, które sekunda po sekundzie stawały się bardziej widoczne, większe i jaskrawe dla moich oczu.
Wpatrywałam się ranę przez dłuższą chwilę, i szukałam w sobie silnej woli.Znalazłam ją.Na szczęście.
Brunet spojrzał na mnie z litością, i jęknął.
-Oni wiedzą. - Oni? pomyślałam, że majaczy, w końcu jest w tragicznym stanie.
-Co się stało? - zapytałam klepiąc Go po policzku, by nie stracił przytomności.
-Śledził, śledził mnie, potem skręcił kark, upadłem.. wbił kołek, rzucił mną o ziemię i..- przerwał zdanie, a jego świszczący oddech coraz bardziej zastygał, nie mógł mówić.
-Kto?! - zapytałam, potrząsając chłopakiem by nie przerywał.
-Mark, Mark Varengraf. - czułam jak moje źrenice się powiększyły, a usta lekko rozchyliły w grymasie totalnego zdziwienia.
-Kto?! - wykrzyczałam, chłopak nie odpowiedział, Jego oczy zastygły, posiniał i rozpadł się.To trwało nie dłużej niż pół minuty, nie cierpiał.
Nie wiedziałam co zrobić, nie miałam samochodu, wsiadłam szybko do taksówki, przekręciłam nerwowo kluczyk, dłonie mi się trzęsły, nie miałam innego wyjścia, ruszyłam w kierunku szpitala.
Przez całą drogę światła rzucały promienie na moją zdenerwowaną twarz pełną pytań bez odpowiedzi.
Stanęłam na światłach, i uchyliłam lekko okno z mojej lewej strony, rękę oparłam koło szyby.
Nerwowo zaciskałam wargi, musiałam dowiedzieć się co wspólnego z tą tragedią ma Mark?! - dodałam gazu, i mocno skręciłam w prawo, już tylko kilkanaście metrów dzieliło mnie od szpitala.
Podjechałam do budki, gdzie woźny sprawdza tożsamość pracowników prosząc o ich identyfikator i decyduje czy otworzyć bramę.
-ID Jest panno Caroline? - trzymając swobodnie ręce w kieszeni, z ironicznym uśmiechem, oczekiwał na moją reakcję.
-Tak, oczywiście,Ben, podejdź proszę - powiedziałam pełna złości w środku, ale musiałam udawać spokojną i opanowaną, chyba to zauważył.
Mężczyzna podszedł do okienka które było uchylone, i bezczelnie oparł się o nie w oczekiwaniu na mój identyfikator.Patrzył jak wykonywałam każdy drobny ruch.
Nie wytrzymałam, udawałam przez moment, że faktycznie szukam identyfikatora w torebce, nawet kilka rzeczy celowo z niej opróżniłam, Boże, jak ja nie znosiłam tego mężczyzny, spojrzałam mu w oczy i odpowiedziałam.
-Posłuchaj mnie wyraźnie, Ben, siądziesz na swoim zasranym tyłku w swojej żałosnej budce, uznasz że mam identyfikator, otworzysz mi bramę, i nigdy, NIGDY więcej o niego nie poprosisz. - Utrzymywałam wzrok przez około 5/6 sek, żeby moje zauroczenie zadziałało.Spojrzał na mnie z żałością, i odparł
-Droga Panno, myślę że za daleko się posunęłaś - uśmiechnął się od ucha do ucha, patrzył mi w oczy, i nagłym agresywnym ruchem otworzył klamkę od pojazdu.
Zdążyłam tylko zarejestrować jego wykrzywione wargi w psychopatycznym agresywnym wygięciu.
Obudziłam się na stole do sekcji zwłok.
Bowiem zdałam sobie sprawę, że gdy spanikuję, przegram.
Po opuszczeniu placu przy rzece, udałam się w kierunku postoju taksówek, co prawda wybrałam dłuższą drogę, drogę która wiedzie z Placu nad rzeką, przez dość duży park, i potem główną aleję.
Podejrzewam, że zwyczajnie potrzebowałam chwili wytchnienia, czasu na ułożenie sobie planu.. może nawet chwili na wymyślenie alibi.
Czy mark wie o mojej nieśmiertelności? czy może wie o drugiej rzeczy, przed którą nawet ja sama boję się przyznać?
W końcu usłyszałam od niego tylko słowo ''Wiem, i Twoja postawa grzecznej pani doktor, nie uchroni Cię przed konsekwencjami, Caroline'' co miał na myśli?
Na to pytanie nie znałam odpowiedzi, czułam jednak, że Mark mi nie grozi, nawet jeśli wie.. nie odważyłby się powiedzieć tego na głos, nigdy.Jest zbyt słaby.. tak mi się wydaję.
Mam nad Nim przewagę, w prawie każdej postaci.
W końcu to Mark jest moim pracownikiem, i to ja wydaję polecenia, w naszej relacji zdecydowanie odgrywa rolę tego słabszego ogniwa,właściwie w każdej dziedzinie życia, to ja nad nim góruję.
Chwila pewności siebie wymalowała na mojej twarzy uśmiech satysfakcji, mijałam drzewa w jednym z piękniejszych parków w mojej mieścinie, dzień powoli zapadał w drzemkę, a aleja, którą podążałam, była szeroka i wyłożona gładką cegłą, po bokach stały równo ułożone latarenki, a obok nich, równo przycięte brzozy.
Niestety ten piękny widok niszczyły brudne puszki, i papierowe talerzyki i widelce, porozrzucane wokół ławek.
Oprócz mnie, na ulicy nie było nikogo.Ja, tylko ja i świat wokół, spokój, cisza.
Skręciłam w lewo i spojrzawszy na zegarek, zdałam sobie sprawę, że za kilka godzin zaczynam pracę, przyspieszyłam więc kroku.
Jeszcze kilkanaście metrów dzieliło mnie od placu na którym zatrzymuje się większość taksówkarzy z obrębu mojej miejscowości, dodatkowo udało mi się usłyszeć kilku z nich.
Jeden rozmawiający z żoną, narzekający na rząd i twarde siedzenia w urzędach, drugi już przysypiał i lekko pochrapywał, natomiast trzeci..
trzeci mnie zdziwił, dosyć głośno się zachowywał.
Musiałam podejść nieco bliżej, by usłyszeć wyraźniej.
-Wiem, wiem o Tobie wszystko, nie zasługujesz by żyć, ty i cała reszta twojego splamionego krwią gatunku.
I wiesz co? my ludzie się wami brzydzimy, choć słyszycie, że jesteście tacy wyjątkowi, tacy wspaniali.. to gówno prawda! rozumiesz?
jesteście niczym, niczym.. niczym... - Zszokowało mnie to, muszę przyznać, w pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś prowokator nadesłany z urzędu.
Natychmiast włączył mi się tryb ratunkowy, podbiegłam do parkingu by znaleźć taksówkę i tą osobę..
Gdy powoli zbliżałam się do miejsca skąd dochodziły te odgłosy, przed oczyma ujrzałam mężczyznę ubranego w czarny lśniący długi płaszcz, trzymający parasol w lewej dłoni.
Gdy mnie ujrzał, poprawił tylko kołnierz i mankiety, zdmuchnął skrawek papieru z jego ramienia, i pewnym krokiem poszedł przed siebie.
Nie udało mi się zarejestrować jego twarzy, pewnie powiesz.. ''rzecież mogłaś podbiec i sprawdzić, następnie wymazać pamięć, jesteś przecież wampirem, posiadasz tą zdolność''.
Owszem, ale nastały czasy gdy jesteśmy traktowani po ludzku, tak też właśnie musimy się zachowywać.. możemy dostać pracę, możemy założyć rodzinę, nawet kościół wyraził zgodę na ślub i chrzest nowo narodzonych.
W mediach już się o nas nie mówi, pod warunkiem, że przestrzegamy pewnych zasad.
Ludzie nie znają nas po nazwisku, czasem może garstka najbliższych przyjaciół, rodzina, ale nie ogół społeczeństwa.Wiedzą, że istniejemy, ale nie wiedzą czy to właśnie nas minęli przed chwilą na ulicy.Zabawne, prawda?
Poczułam świeżą, jeszcze nie skrzepniętą krew i strach, ogrom strachu w odległości kilku metrów ode mnie.Podbiegłam, i przez szybę ujrzałam młodzieńca leżącego na tylnym siedzeniu,usłyszałam jak jego oddech staje się wolniejszy i cichnie.Nie znałam go.
Jego skórzaną kurtkę oblepiały okruchy żwiru pomieszanego z krwią.Szybkim i zdecydowanym ruchem otworzyłam drzwi, i nachyliłam się nad chłopakiem.
Moja twarz była wykrzywiona w grymasie szoku, krew sącząca się z jego prawego boku pod żebrem, przez moment skupiała całą moją uwagę.
Na jego białej koszuli, krew rysowała rozmaite szlaczki, które sekunda po sekundzie stawały się bardziej widoczne, większe i jaskrawe dla moich oczu.
Wpatrywałam się ranę przez dłuższą chwilę, i szukałam w sobie silnej woli.Znalazłam ją.Na szczęście.
Brunet spojrzał na mnie z litością, i jęknął.
-Oni wiedzą. - Oni? pomyślałam, że majaczy, w końcu jest w tragicznym stanie.
-Co się stało? - zapytałam klepiąc Go po policzku, by nie stracił przytomności.
-Śledził, śledził mnie, potem skręcił kark, upadłem.. wbił kołek, rzucił mną o ziemię i..- przerwał zdanie, a jego świszczący oddech coraz bardziej zastygał, nie mógł mówić.
-Kto?! - zapytałam, potrząsając chłopakiem by nie przerywał.
-Mark, Mark Varengraf. - czułam jak moje źrenice się powiększyły, a usta lekko rozchyliły w grymasie totalnego zdziwienia.
-Kto?! - wykrzyczałam, chłopak nie odpowiedział, Jego oczy zastygły, posiniał i rozpadł się.To trwało nie dłużej niż pół minuty, nie cierpiał.
Nie wiedziałam co zrobić, nie miałam samochodu, wsiadłam szybko do taksówki, przekręciłam nerwowo kluczyk, dłonie mi się trzęsły, nie miałam innego wyjścia, ruszyłam w kierunku szpitala.
Przez całą drogę światła rzucały promienie na moją zdenerwowaną twarz pełną pytań bez odpowiedzi.
Stanęłam na światłach, i uchyliłam lekko okno z mojej lewej strony, rękę oparłam koło szyby.
Nerwowo zaciskałam wargi, musiałam dowiedzieć się co wspólnego z tą tragedią ma Mark?! - dodałam gazu, i mocno skręciłam w prawo, już tylko kilkanaście metrów dzieliło mnie od szpitala.
Podjechałam do budki, gdzie woźny sprawdza tożsamość pracowników prosząc o ich identyfikator i decyduje czy otworzyć bramę.
-ID Jest panno Caroline? - trzymając swobodnie ręce w kieszeni, z ironicznym uśmiechem, oczekiwał na moją reakcję.
-Tak, oczywiście,Ben, podejdź proszę - powiedziałam pełna złości w środku, ale musiałam udawać spokojną i opanowaną, chyba to zauważył.
Mężczyzna podszedł do okienka które było uchylone, i bezczelnie oparł się o nie w oczekiwaniu na mój identyfikator.Patrzył jak wykonywałam każdy drobny ruch.
Nie wytrzymałam, udawałam przez moment, że faktycznie szukam identyfikatora w torebce, nawet kilka rzeczy celowo z niej opróżniłam, Boże, jak ja nie znosiłam tego mężczyzny, spojrzałam mu w oczy i odpowiedziałam.
-Posłuchaj mnie wyraźnie, Ben, siądziesz na swoim zasranym tyłku w swojej żałosnej budce, uznasz że mam identyfikator, otworzysz mi bramę, i nigdy, NIGDY więcej o niego nie poprosisz. - Utrzymywałam wzrok przez około 5/6 sek, żeby moje zauroczenie zadziałało.Spojrzał na mnie z żałością, i odparł
-Droga Panno, myślę że za daleko się posunęłaś - uśmiechnął się od ucha do ucha, patrzył mi w oczy, i nagłym agresywnym ruchem otworzył klamkę od pojazdu.
Zdążyłam tylko zarejestrować jego wykrzywione wargi w psychopatycznym agresywnym wygięciu.
Obudziłam się na stole do sekcji zwłok.
Rozdział 1.
Popołudnie wydawało się być w pełni dojrzałe jak jabłoń której owoce są gotowe do spożycia.
Ta pora dnia jest moją ulubioną, nie tylko dlatego, że możesz odczuć na skórze najmniejszy dotyk wiatru wprawiający Cię czasem w gęsią skórkę, ale dlatego, że popołudnia są dla mnie świętością, przez te kilka godzin, do równej 19:00 świętuje moje dawne życie.Powiesz, to żałosne.. w porządku, nie dbam o to.
Przypominam sobie te chwile, gdy biegnąc, potrafiłam się zmęczyć, mogłam poczuć ukłucie w płucach, być wyczerpaną, czuć szczęście lub smutek całą sobą,każdym mięśniem, każdym porem skóry.
Móc odczuwać w ten sposób ponownie, byłoby cudem.
Niektórzy z mojego gatunku nigdy nie dostąpią tej niezwykłej przyjemności jaką jest wspominanie, Oni pozostaną puści,bezsilni,samotni.
Gniew,Krew,i Ochota tak nie wyobrażalna steruje ich umysłem, że nie są w stanie myśleć o niczym innym jak o czerpaniu przyjemności i podniecenia z cierpienia drugiej osoby.
To okropne jak z ogromną męką muszą się mierzyć każdego dnia, choć moja sytuacja wcale nie wygląda lepiej, wiem, że gdy utracę wspomnienia,to utracę kontrolę, i owe nieszczęścia dosięgną i mnie.
Z rozmyśleń wyrwała mnie wibracja telefonu leżącego na parapecie.
SMS i Kilka słów od kolegi z pracy..
-16:00 tam gdzie zawsze, niestety nieoczekiwana okazja, liczymy na Ciebie - Super. - pomyślałam, dziś miałam świętować SAMA, samotność mi pomaga do cholery!
Mark doskonale o tym wie,znamy się od lat, ale nigdy nie szanował mojej intymności, chwil gdy potrzebuję izolacji.. zawsze napierał.
-Oczywiście, jak mus to mus - odpisałam.. niemalże zgniatając przyciski telefonu.
Dochodziła 15:00, i czas na codzienną dawkę mojego *nie zabijesz jeśli spożyjesz* - My, wampiry przywykliśmy właśnie w ten zabawny sposób nazywać naszego ''wybawiciela''werbenę.
Pomyślisz, co za istota z tej Caroline, nie dość że wampirzyca, to jeszcze stuknięta! Nie dbam o to, każdy jest inny, każdy ma swoje nawyki,odchylenia od normy, to normalne.Usprawiedliwiam się, że mamy gorzej, w końcu odczuwamy emocje podwójnie.Zabrałam się za konsumowanie.
Jeden łyk, drugi łyk.. trzeci,tym razem większy i dłuższy, i to wszystko, po strachu.Podejrzewam, że dla człowieka mogłoby to być porównywalne z lękiem przed szczepieniem w dzieciństwie, przypomnij sobie ten strach, że zaraz wielka duża igła, i zła ogromna pani zrobi Ci krzywdę i umrzesz..bach!, wydaje mi się, że właśnie w ten sposób odczułabym to, gdybym była śmiertelnikiem.
Jedyne co może Cię odpychać od wypicia tego trunku to świadomość, że po spożyciu,ból rozdziera Twoje narządy,i czujesz jakby je kroił..dosłownie,ostrzył je na specjalnym narzędziu, potem składał w całość, i ponownie umieszczał w całej układance. -takie codzienne doświadczanie tej nieprzyjemności potrafi dać w kość, ale.. ''satysfakcja ze zwycięstwa, wynagradza ból''. - Piękne słowa mojej mamy, której już ze mną nie ma..właśnie, to chwila na wspomnienie, kolejne.
Podbiegłam do kredensu obok toaletki, gdzie znajduje się moje wspólne zdjęcie z mamą..
Mój ideał kobiety, moja rodzicielka, osoba która jest mi wzorem, choć odeszła. - Kocham Cię mamo, nigdy nie zapomnę, jak wiele dla mnie uczyniłaś - słona łza mikroskopijnych rozmiarów spłynęła delikatnie po policzku, odłożyłam szybko zdjęcie na miejsce, by nie ulec chwili i się nie rozkleić.
-Koniec mazania się! dziś jest praca,i zadanie które masz wykonać perfekcyjnie, zapewne wykonasz je tak jak zawsze, na piątkę! - autosugestia pomaga, NAM podwójnie,więc korzystam, a co mi tam!
Udałam się do łazienki,''włączyłam'' swoje ''super hiper tempo''i wzięłam się za poranną higienę, zaczesałam włosy w kucyk, ustom nadałam kolor brzoskwini, podobno wtedy wyglądam zjawiskowo, policzki nabrały wyraźniejszego odcienia, torebka na ramię, beżowy trencz na siebie,parasol i.. - ach! zapomniałabym o fiolce interwencyjnego''nie zabijesz jeśli spożyjesz'', wyszłam.
***
Stoję przed domem.
Jak zawsze o tej porze na ulicy panował gwar, z silników samochodów unosił się dym, specyficzny zapach ze stacji benzynowej znajdującej się nieopodal.. taak ten zapach wyjątkowo lubiłam,swąd benzyny,lakierów,płynów do chłodnic, coś wspaniałego...
Kilka kroków dalej, i przechodnie, zmasakrowany rudy kot na jezdni, ułożony w pozycji embrionalnej..ten kociak wyjątkowo mnie rozbawił, bo czyż życie nie jest zadziwiające?
Kot, kot jak kot powiecie, ale podobnie jak istota ludzka, mógł mieć marzenia, może gdy jego kości napotkały się z silnym uderzeniem a jego oczy nie zdążyły zauważyć niebezpieczeństwa, zawołały w niemym krzyku o cofnięcie czasu?- kto wie.
Może właśnie wtedy szedł do swojej kociej rodziny z dobrą nowiną? być może..
-Dosyć tego. - odparłam - O czym ty mówisz, dziewczyno?
A złapałam się na tym, gdy chwilę wcześniej nieznany mi starszy mężczyzna, odziany w granatową marynarkę, i kapelusz prawdopodobnie pochodzący z mojego gatunku, to da się wyczuć, usłyszał moje idiotyczne myśli i pod nosem się roześmiał.
-Co za kretynka ze mnie - pokiwałam głową, i skarciłam się.
Spojrzałam w górę, otworzyłam parasol bo z nieba zaczęły spadać drobne krople deszczu, i szybkim krokiem ruszyłam w stronę miejsca pracy.
***
Plac nad rzeką Wirno, około 15:45 dzisiejsze miejsce pracy.
Zapomniałam dodać, że jestem specjalistką od medycyny sądowej, to dziwne zajęcie jak dla wampira,wiem, ale uwielbiam swoją pracę, choć niekiedy nabiera dosyć nieprzyjemnego zapachu..
No nic, dziś znowu jakieś wydarzenie, nagłe i ważne jak zapewniał Mark, trzymam go za słowo,ależ jestem ciekawa co dziś na mnie czeka.
No nic zobaczmy.
Zaczęłam kierować się w stronę kolegów z pracy.
***
-Caroline! - Mark mnie zauważył, stał obok radiowozu i spisywał wywiad ze starszą kobietą, która prawdopodobnie była świadkiem zdarzenia.
Podeszłam bliżej by wyjąć fartuch,i tak się złożyło że przestało padać, wow ale mam szczęście - pomyślałam, dziwny dzień, zazwyczaj gdy jestem w terenie, pogoda mnie nie oszczędza..
założyłam rękawiczki, i z wymalowanym uśmiechem na twarzy podeszłam do zwłok.
-Co my tu dziś mamy, Mark? - przykucnęłam, rozejrzałam się wokoło miejsca zdarzenia, nie było nic, dziwne... żadnych rzeczy wskazujących na motyw, nic o co mogłabym się 'zahaczyć'.
Nie było śladów krwi, nie było przedmiotów, nic.Zdecydowanym ruchem otworzyłam zamek od ciemnego okrycia zmarłego,nie wyglądało to przyjemnie.
-Nie ciekawie to wygląda, co Car? - z grymasem na twarzy zapytał Mark.
-Wiesz no..dzień jak co dzień! więcej odwagi, złotko - odparłam, i wydałam polecenie do dwóch policjantów i do Marka.
-Tego pana proszę do mnie na czwórkę, migiem, dziś mam wolną chwilę około 21:00 więc się tym zajmę - wstałam i zdjęłam rękawiczki oraz fartuch,zrezygnowana bo miałam nadzieję na coś lepszego...
-Jak zawsze odważna Caroline - odrzekł Mark, co mnie zdziwiło, bo odczułam nutkę aluzji w Jego głosie.
-Coś sugerujesz? - zapytałam opierając się jedną ręką o radiowóz, a drugą trzymając na biodrze,to z napływu nagłej złości, tak mi się wydaje, ale atmosfera nie była dziś przyjemna..Mark jest inny.
-Nie, dlaczego? po prostu nie przestajesz mnie zadziwiać.
-To chyba dobrze? doskonale wiesz, że nie znoszę jak wzywa się mnie do pracy gdy mam inne plany, Ty dziś wyprowadziłeś mnie z równowagi, i wyraźnie szukasz tematu do kłótni, zgadłam? - odpowiedziałam, i spojrzałam na zegarek.
-O to mi chodziło. - odparł z bezczelnym uśmiechem na twarzy, ale podobało mi się to, co potem okazało się błędem.
-Dobra dobra, sporządź sprawozdanie z dzisiejszego dnia, opisz tylko miejsce i odnotuj wywiad z tą kobietą,resztą ja się zajmę - odpowiedziałam, i pożegnałam go przyjacielskim uściskiem.
Rozłożyłam parasol bo niestety mżawka powróciła, już miałam iść, gdy nagle..
-Caroline... - chwycił mnie za rękę, dosyć mocno..bolało..potem przyciągnął do siebie i.. i po tym co usłyszałam, na pewno wyglądałam gorzej niż ten trup.
Jak mógł? Skąd wiedział?
CO JA TERAZ ZROBIĘ?
Wyrwałam się z uścisku, zapięłam nerwowo guziki od płaszcza i szybkim krokiem odeszłam.. jedyne co w dalszym ciągu czułam, to Jego wzrok..
Przeszywający wzrok, wzrok osoby która ma Cię w garści, która wie coś co ukrywałaś przez dłuuugi czas, i to jest jest karta przetargowa, a Ty nie masz pojęcia co robić, czy się przyznać? czy zaprzeczyć? czy może stchórzyć i uciec?!
Jedno wiem, dziś nie zasnę.
Ta pora dnia jest moją ulubioną, nie tylko dlatego, że możesz odczuć na skórze najmniejszy dotyk wiatru wprawiający Cię czasem w gęsią skórkę, ale dlatego, że popołudnia są dla mnie świętością, przez te kilka godzin, do równej 19:00 świętuje moje dawne życie.Powiesz, to żałosne.. w porządku, nie dbam o to.
Przypominam sobie te chwile, gdy biegnąc, potrafiłam się zmęczyć, mogłam poczuć ukłucie w płucach, być wyczerpaną, czuć szczęście lub smutek całą sobą,każdym mięśniem, każdym porem skóry.
Móc odczuwać w ten sposób ponownie, byłoby cudem.
Niektórzy z mojego gatunku nigdy nie dostąpią tej niezwykłej przyjemności jaką jest wspominanie, Oni pozostaną puści,bezsilni,samotni.
Gniew,Krew,i Ochota tak nie wyobrażalna steruje ich umysłem, że nie są w stanie myśleć o niczym innym jak o czerpaniu przyjemności i podniecenia z cierpienia drugiej osoby.
To okropne jak z ogromną męką muszą się mierzyć każdego dnia, choć moja sytuacja wcale nie wygląda lepiej, wiem, że gdy utracę wspomnienia,to utracę kontrolę, i owe nieszczęścia dosięgną i mnie.
Z rozmyśleń wyrwała mnie wibracja telefonu leżącego na parapecie.
SMS i Kilka słów od kolegi z pracy..
-16:00 tam gdzie zawsze, niestety nieoczekiwana okazja, liczymy na Ciebie - Super. - pomyślałam, dziś miałam świętować SAMA, samotność mi pomaga do cholery!
Mark doskonale o tym wie,znamy się od lat, ale nigdy nie szanował mojej intymności, chwil gdy potrzebuję izolacji.. zawsze napierał.
-Oczywiście, jak mus to mus - odpisałam.. niemalże zgniatając przyciski telefonu.
Dochodziła 15:00, i czas na codzienną dawkę mojego *nie zabijesz jeśli spożyjesz* - My, wampiry przywykliśmy właśnie w ten zabawny sposób nazywać naszego ''wybawiciela''werbenę.
Pomyślisz, co za istota z tej Caroline, nie dość że wampirzyca, to jeszcze stuknięta! Nie dbam o to, każdy jest inny, każdy ma swoje nawyki,odchylenia od normy, to normalne.Usprawiedliwiam się, że mamy gorzej, w końcu odczuwamy emocje podwójnie.Zabrałam się za konsumowanie.
Jeden łyk, drugi łyk.. trzeci,tym razem większy i dłuższy, i to wszystko, po strachu.Podejrzewam, że dla człowieka mogłoby to być porównywalne z lękiem przed szczepieniem w dzieciństwie, przypomnij sobie ten strach, że zaraz wielka duża igła, i zła ogromna pani zrobi Ci krzywdę i umrzesz..bach!, wydaje mi się, że właśnie w ten sposób odczułabym to, gdybym była śmiertelnikiem.
Jedyne co może Cię odpychać od wypicia tego trunku to świadomość, że po spożyciu,ból rozdziera Twoje narządy,i czujesz jakby je kroił..dosłownie,ostrzył je na specjalnym narzędziu, potem składał w całość, i ponownie umieszczał w całej układance. -takie codzienne doświadczanie tej nieprzyjemności potrafi dać w kość, ale.. ''satysfakcja ze zwycięstwa, wynagradza ból''. - Piękne słowa mojej mamy, której już ze mną nie ma..właśnie, to chwila na wspomnienie, kolejne.
Podbiegłam do kredensu obok toaletki, gdzie znajduje się moje wspólne zdjęcie z mamą..
Mój ideał kobiety, moja rodzicielka, osoba która jest mi wzorem, choć odeszła. - Kocham Cię mamo, nigdy nie zapomnę, jak wiele dla mnie uczyniłaś - słona łza mikroskopijnych rozmiarów spłynęła delikatnie po policzku, odłożyłam szybko zdjęcie na miejsce, by nie ulec chwili i się nie rozkleić.
-Koniec mazania się! dziś jest praca,i zadanie które masz wykonać perfekcyjnie, zapewne wykonasz je tak jak zawsze, na piątkę! - autosugestia pomaga, NAM podwójnie,więc korzystam, a co mi tam!
Udałam się do łazienki,''włączyłam'' swoje ''super hiper tempo''i wzięłam się za poranną higienę, zaczesałam włosy w kucyk, ustom nadałam kolor brzoskwini, podobno wtedy wyglądam zjawiskowo, policzki nabrały wyraźniejszego odcienia, torebka na ramię, beżowy trencz na siebie,parasol i.. - ach! zapomniałabym o fiolce interwencyjnego''nie zabijesz jeśli spożyjesz'', wyszłam.
***
Stoję przed domem.
Jak zawsze o tej porze na ulicy panował gwar, z silników samochodów unosił się dym, specyficzny zapach ze stacji benzynowej znajdującej się nieopodal.. taak ten zapach wyjątkowo lubiłam,swąd benzyny,lakierów,płynów do chłodnic, coś wspaniałego...
Kilka kroków dalej, i przechodnie, zmasakrowany rudy kot na jezdni, ułożony w pozycji embrionalnej..ten kociak wyjątkowo mnie rozbawił, bo czyż życie nie jest zadziwiające?
Kot, kot jak kot powiecie, ale podobnie jak istota ludzka, mógł mieć marzenia, może gdy jego kości napotkały się z silnym uderzeniem a jego oczy nie zdążyły zauważyć niebezpieczeństwa, zawołały w niemym krzyku o cofnięcie czasu?- kto wie.
Może właśnie wtedy szedł do swojej kociej rodziny z dobrą nowiną? być może..
-Dosyć tego. - odparłam - O czym ty mówisz, dziewczyno?
A złapałam się na tym, gdy chwilę wcześniej nieznany mi starszy mężczyzna, odziany w granatową marynarkę, i kapelusz prawdopodobnie pochodzący z mojego gatunku, to da się wyczuć, usłyszał moje idiotyczne myśli i pod nosem się roześmiał.
-Co za kretynka ze mnie - pokiwałam głową, i skarciłam się.
Spojrzałam w górę, otworzyłam parasol bo z nieba zaczęły spadać drobne krople deszczu, i szybkim krokiem ruszyłam w stronę miejsca pracy.
***
Plac nad rzeką Wirno, około 15:45 dzisiejsze miejsce pracy.
Zapomniałam dodać, że jestem specjalistką od medycyny sądowej, to dziwne zajęcie jak dla wampira,wiem, ale uwielbiam swoją pracę, choć niekiedy nabiera dosyć nieprzyjemnego zapachu..
No nic, dziś znowu jakieś wydarzenie, nagłe i ważne jak zapewniał Mark, trzymam go za słowo,ależ jestem ciekawa co dziś na mnie czeka.
No nic zobaczmy.
Zaczęłam kierować się w stronę kolegów z pracy.
***
-Caroline! - Mark mnie zauważył, stał obok radiowozu i spisywał wywiad ze starszą kobietą, która prawdopodobnie była świadkiem zdarzenia.
Podeszłam bliżej by wyjąć fartuch,i tak się złożyło że przestało padać, wow ale mam szczęście - pomyślałam, dziwny dzień, zazwyczaj gdy jestem w terenie, pogoda mnie nie oszczędza..
założyłam rękawiczki, i z wymalowanym uśmiechem na twarzy podeszłam do zwłok.
-Co my tu dziś mamy, Mark? - przykucnęłam, rozejrzałam się wokoło miejsca zdarzenia, nie było nic, dziwne... żadnych rzeczy wskazujących na motyw, nic o co mogłabym się 'zahaczyć'.
Nie było śladów krwi, nie było przedmiotów, nic.Zdecydowanym ruchem otworzyłam zamek od ciemnego okrycia zmarłego,nie wyglądało to przyjemnie.
-Nie ciekawie to wygląda, co Car? - z grymasem na twarzy zapytał Mark.
-Wiesz no..dzień jak co dzień! więcej odwagi, złotko - odparłam, i wydałam polecenie do dwóch policjantów i do Marka.
-Tego pana proszę do mnie na czwórkę, migiem, dziś mam wolną chwilę około 21:00 więc się tym zajmę - wstałam i zdjęłam rękawiczki oraz fartuch,zrezygnowana bo miałam nadzieję na coś lepszego...
-Jak zawsze odważna Caroline - odrzekł Mark, co mnie zdziwiło, bo odczułam nutkę aluzji w Jego głosie.
-Coś sugerujesz? - zapytałam opierając się jedną ręką o radiowóz, a drugą trzymając na biodrze,to z napływu nagłej złości, tak mi się wydaje, ale atmosfera nie była dziś przyjemna..Mark jest inny.
-Nie, dlaczego? po prostu nie przestajesz mnie zadziwiać.
-To chyba dobrze? doskonale wiesz, że nie znoszę jak wzywa się mnie do pracy gdy mam inne plany, Ty dziś wyprowadziłeś mnie z równowagi, i wyraźnie szukasz tematu do kłótni, zgadłam? - odpowiedziałam, i spojrzałam na zegarek.
-O to mi chodziło. - odparł z bezczelnym uśmiechem na twarzy, ale podobało mi się to, co potem okazało się błędem.
-Dobra dobra, sporządź sprawozdanie z dzisiejszego dnia, opisz tylko miejsce i odnotuj wywiad z tą kobietą,resztą ja się zajmę - odpowiedziałam, i pożegnałam go przyjacielskim uściskiem.
Rozłożyłam parasol bo niestety mżawka powróciła, już miałam iść, gdy nagle..
-Caroline... - chwycił mnie za rękę, dosyć mocno..bolało..potem przyciągnął do siebie i.. i po tym co usłyszałam, na pewno wyglądałam gorzej niż ten trup.
Jak mógł? Skąd wiedział?
CO JA TERAZ ZROBIĘ?
Wyrwałam się z uścisku, zapięłam nerwowo guziki od płaszcza i szybkim krokiem odeszłam.. jedyne co w dalszym ciągu czułam, to Jego wzrok..
Przeszywający wzrok, wzrok osoby która ma Cię w garści, która wie coś co ukrywałaś przez dłuuugi czas, i to jest jest karta przetargowa, a Ty nie masz pojęcia co robić, czy się przyznać? czy zaprzeczyć? czy może stchórzyć i uciec?!
Jedno wiem, dziś nie zasnę.
Prolog.
Prolog.
Poranek ok. 16 Czerwca 2012
Cisza...na przemian z narastającym hałasem.Wrzask, wrzask, i spokój.
Dziś miał się odbyć marsz na cześć znanej osoby.. zmarłej osoby.
Cała ta szopka niezmiernie mnie irytowała, człowiek żył, stworzył coś naprawdę wielkiego, ale w trakcie tworzenia był śmieciem, nie był doceniany, nie był wynoszony na piedestał.
Śmierć go dopiero wyzwala, pozwala mu na całkowite cieszenie się swoim dziełem.Dlaczego ludzie są tak wredni? Doceniają drugą osobę gdy jej zabraknie?
Nigdy nie mogłam zrozumieć przemijającej świetności znajomych wokół, wszyscy się liczyli gdy mieli pieniądze, gdy ich rodzice mieli niezłą posadę.. ale najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że gdy potrzebują pomocy, nie ma nikogo kto mógłby ich wyrwać z nieszczęścia w którym się znaleźli.Cóż za ironia losu.
Pamiętam, że podobnie było ze mną i z Bonnie, nie zapomnę jak błagała mnie o pomoc, ja ją odepchnęłam, pamiętam to jak dziś, ale nie powiem Ci że tego żałuje, że mogłam postąpić inaczej, podać dłoń, pomóc, doradzić, wiem że teraz dziwisz się, co to za bestia ze mnie.. ale zrobiłam to w odwecie, zrobiłam to, by zaznać tej szczególnej satysfakcji, której doznajemy gdy zrekompensujemy
się danej osobie tym samym.Ale mniejsza z tym.
Nigdy nie wymusiłam na nikim by darzył mnie sympatią, nigdy.To powód do dumy.
Chcę abyś to zapamiętał/ła.
***
Wstałam, podniosłam się lekko z łóżka, normujący się dopiero oddech nie pozwalał mi się ostatecznie wybudzić, drobiny kurzu tańczyły swoje własne tango, okno było lekko uchylone, to jeden z tych napełnionych świeżością poranków, dosyć wietrznych,ale spokojnych.
Odgłos trzepoczących z rana gołębich skrzydeł zawsze mnie uspokajał.
Promienie padały dokładnie na stolik który stał przy łóżku, obok kawa, papierosy i coś do przełknięcia, i.. werbena.
Myśl o tym ostatnim wprawiała mnie w okropne zakłopotanie, czułam tę bezsilność ogarniającą mój umysł.Czułam swego rodzaju wstyd za moją rasę.
Dlaczego my, wampiry, tak doskonałe stworzenia, tak idealne.. musimy być zależne od niej?
Jasne, zdaje sobie sprawę, że nastały czasy gdy mówią o nas na głos, gdy jesteśmy powszechni, ale Oni nie mają pojęcia,że głęboko w środku wciąż jesteśmy ukryci.
Ukryci za fasadą nonszalanckiego uśmieszku, i specyficznego stylu bycia.
Powszechnie lubiani, i wychwalani w różnym towarzystwie, często ludzie mi zazdroszczą, mówiąc: ''Moje życie jest kroplą w oceanie, Twoje całym oceanem, czym więc się smucisz?''Mylą się.
Jestem pewna, że w tej chwili mówię również w imieniu moich znajomych,kilku przyjaciół, i wrogów.. jednak wszyscy Oni są mojego gatunku.
NIGDY NIE DORÓWNAMY LUDZIOM, MOŻE WYDAWAĆ CI SIĘ TO DZIWNE, ŻE TEGO TYPU SŁOWA PŁYNĄ Z UST NIEŚMIERTELNEGO, ALE TAK W RZECZYWISTOŚCI JEST.
NIE będziemy mieć dzieci, NIE będziemy mieć wnuków, NIE będziemy odchodzić z tego świata trzymając za dłoń najukochańszą osobę, my tego nie zaznamy.
NIGDY.
Człowieczeństwo nas nie dotyczy.
To boli..
Poranek ok. 16 Czerwca 2012
Cisza...na przemian z narastającym hałasem.Wrzask, wrzask, i spokój.
Dziś miał się odbyć marsz na cześć znanej osoby.. zmarłej osoby.
Cała ta szopka niezmiernie mnie irytowała, człowiek żył, stworzył coś naprawdę wielkiego, ale w trakcie tworzenia był śmieciem, nie był doceniany, nie był wynoszony na piedestał.
Śmierć go dopiero wyzwala, pozwala mu na całkowite cieszenie się swoim dziełem.Dlaczego ludzie są tak wredni? Doceniają drugą osobę gdy jej zabraknie?
Nigdy nie mogłam zrozumieć przemijającej świetności znajomych wokół, wszyscy się liczyli gdy mieli pieniądze, gdy ich rodzice mieli niezłą posadę.. ale najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że gdy potrzebują pomocy, nie ma nikogo kto mógłby ich wyrwać z nieszczęścia w którym się znaleźli.Cóż za ironia losu.
Pamiętam, że podobnie było ze mną i z Bonnie, nie zapomnę jak błagała mnie o pomoc, ja ją odepchnęłam, pamiętam to jak dziś, ale nie powiem Ci że tego żałuje, że mogłam postąpić inaczej, podać dłoń, pomóc, doradzić, wiem że teraz dziwisz się, co to za bestia ze mnie.. ale zrobiłam to w odwecie, zrobiłam to, by zaznać tej szczególnej satysfakcji, której doznajemy gdy zrekompensujemy
się danej osobie tym samym.Ale mniejsza z tym.
Nigdy nie wymusiłam na nikim by darzył mnie sympatią, nigdy.To powód do dumy.
Chcę abyś to zapamiętał/ła.
***
Wstałam, podniosłam się lekko z łóżka, normujący się dopiero oddech nie pozwalał mi się ostatecznie wybudzić, drobiny kurzu tańczyły swoje własne tango, okno było lekko uchylone, to jeden z tych napełnionych świeżością poranków, dosyć wietrznych,ale spokojnych.
Odgłos trzepoczących z rana gołębich skrzydeł zawsze mnie uspokajał.
Promienie padały dokładnie na stolik który stał przy łóżku, obok kawa, papierosy i coś do przełknięcia, i.. werbena.
Myśl o tym ostatnim wprawiała mnie w okropne zakłopotanie, czułam tę bezsilność ogarniającą mój umysł.Czułam swego rodzaju wstyd za moją rasę.
Dlaczego my, wampiry, tak doskonałe stworzenia, tak idealne.. musimy być zależne od niej?
Jasne, zdaje sobie sprawę, że nastały czasy gdy mówią o nas na głos, gdy jesteśmy powszechni, ale Oni nie mają pojęcia,że głęboko w środku wciąż jesteśmy ukryci.
Ukryci za fasadą nonszalanckiego uśmieszku, i specyficznego stylu bycia.
Powszechnie lubiani, i wychwalani w różnym towarzystwie, często ludzie mi zazdroszczą, mówiąc: ''Moje życie jest kroplą w oceanie, Twoje całym oceanem, czym więc się smucisz?''Mylą się.
Jestem pewna, że w tej chwili mówię również w imieniu moich znajomych,kilku przyjaciół, i wrogów.. jednak wszyscy Oni są mojego gatunku.
NIGDY NIE DORÓWNAMY LUDZIOM, MOŻE WYDAWAĆ CI SIĘ TO DZIWNE, ŻE TEGO TYPU SŁOWA PŁYNĄ Z UST NIEŚMIERTELNEGO, ALE TAK W RZECZYWISTOŚCI JEST.
NIE będziemy mieć dzieci, NIE będziemy mieć wnuków, NIE będziemy odchodzić z tego świata trzymając za dłoń najukochańszą osobę, my tego nie zaznamy.
NIGDY.
Człowieczeństwo nas nie dotyczy.
To boli..
Subskrybuj:
Posty (Atom)